niedziela, 22 listopada 2015

12

Wszystko działo się niemiłosiernie szybko. Nawet nie wiem kiedy opuściłam lotnisko i znalazłam się w pędzącym samochodzie. Miałam łzy na policzkach. Cały czas wmawiałam sobie, że mam tylko zły sen, że to nie jest jawa. Jednak z każdym uszczypnięciem coraz bardziej utwierdzałam się w tym, że to bolesna prawda.
Krzyczę do kierowcy aby się pospieszył. Jestem cała roztrzęsiona, nie panuję nad sobą. W mojej głowie pojawiają się czarne scenariusze. Bałam się jaki widok zastanę na miejscu. Przez telefon nie dowiedziałam się za wiele.
Czuję, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Początkowo jestem przerażona, ale po chwili przypominam sobie o obecności bruneta. Uparł się, że musi ze mną jechać. Jestem mu za to tak wdzięczna, że żadne słowa tego nie wyrażą.
Widzę w jego oczach wsparcie pomieszane ze strachem. On również się boi, jednak stara się być opanowanym. Dla mnie. Nagle zalewa mnie tak wielka fala ciepła od środka, że nie mogę powtrzymać uśmiechu. Chwytam jego dłoń, znajdującą się na moim ramieniu i splatam nasze palce. Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Był mi w tym momencie cholernie potrzebny.
Gdy znaleźliśmy się pod budynkiem szpitala, wystrzeliłam z samochodu jak strzała, a Louis zaraz za mną. Nie zważałam na krzyki personelu i oburzenie pacjentów. Muszę jak najszybciej znaleźć przyjaciół. Staję przed windami, przyciskam przycisk i czekam, aż jedna z nich przyjedzie. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcie na które piętro się udać. Odwracam się i widzę Louisa biegnącego od recepcji. Patrzę na niego pytający wzrokiem.
- Czwarte piętro - mówi krótko. W tym samym momencie podjeżdża winda.
Wsiadamy do niej oboje i w ciszy jedziemy na górę. Jestem cała podenerwowana. Wyjadę mi się, że winda również jest przeciwko nie i celowo jedzie tak wolno.
W końcu drzwi się otwierają i razem z Lou idziemy sterylnym korytarzem. Sprawdzam każdą salę, bojąc się tego co w niej zastanę. I wtedy dostrzegam blondynkę.
- Drina!
Podbiegam do niej i zamykam ją w mocnym uścisku. Trochę się uspokajam, bo skoro siedzi na korytarzu w swoich ubraniach, to pewnie nic poważnego jej się nie stało. Widzę jedynie bandaż na jej głowie. Po za tym jest cała.
Odrywam się od przyjaciółki i dopiero wtedy dostrzegam, że ona płacze.
- Co się dzieję? - pytam już naprawdę przerażona - Gdzie jest Jack?
Drina zanosiła się płaczem. Nie mogła nic z siebie wykrztusić.
- Operują go - mówi wreszcie - Jest źle, Al. Naprawdę źle.
Teraz to ona przytuliła się do mnie. Była cała roztrzęsiona.
- On mnie nie może opuścić, rozumiesz?! - wyła - Nie mo... Nie może opuścić nas! Mnie i dziecka! On miał być ojcem, do jasnej cholery!
Moje oczy szerzej się otworzyły. Z nad głowy blondynki, dostrzegłam też zaskoczonego Louisa.
Drina jest w ciąży.

Po paru godzinach czekania Drina zasnęła mi ramieniu. Była wykończona. Najpierw wypadek, potem czekanie w napięciu ja koniec operacji. Kobieta w cięży nie powinna się tyle denerwować.
Spojrzałam na Louisa opartego o ścianę. Zarówno w podróży jak i w szpitalu prawie w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Miałam mu za złe całą historię z Tracy, chociaż fakt, że mi znów pomógł, trochę łagodził sytuację.
Po telefonie ze szpitala dostałam ataku paniki. Nie miałam pojęcia co robić, jak dostać się teraz do Paryża. Kompletnie się pogubiłam. To Louis pomógł mi odzyskać rozum. Wynajął prywatny odrzutowiec i bardzo szybko udało nam się znaleźć w szpitalu. Gdyby nie on nie wiem co bym zrobiła.
Nie podoba mi się ta cisza między nami. Chciałabym z nim porozmawiać, wszystko wyjaśnić. Nie wiedziałam jednak, jak zacząć. Wszystko wydawało mi się nie na miejscu. Tylko jedno przychodziło mi do głowy i zdecydowanie należało, abym to powiedziała.
- Dziękuję - mówię cicho - Naprawdę mi pomogłeś.
Louis kiwną głową.
- Nie masz za co dziękować. Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Po za tym to są i moi znajomi.
I to by było chyba na tyle jeśli chodzi o dialog.
Byłam rozdarta. Z jednej strony myślami byłam przy Jacku, który walczył teraz o życie na stole operacyjnym, ale z drugiej był Louis. Zajmował on zdecydowanie więcej miejsca w mojej głowie od umierającego Jacka, za co byłam na siebie cholernie wściekła. Mój przyjaciel umiera, a ja myślę o takich głupotach jak niby związek, albo czy Louis był wczoraj ze mną szczery. Jestem okropna.
Muszę jednak czymś się zająć, bo inaczej zwariuję. Ze względu i na Jacka i na Louisa.
- Jesteś na mnie zły? - pytam i nagle zdaję sobie sprawę, że znowu płaczę. Nawet nie wiem dlaczego.
Louis wydaje się zaskoczony moim pytaniem, a widząc łzy na moich policzkach jest jeszcze bardziej zdezorientowany.
Kręci głową.
- Jak mógłbym być na ciebie zły, Aly? - podszedł do mnie i przykucnął, ujmując moje dłonie w swoje.
Musiałam z nim teraz szczerze porozmawiać. Jak nie teraz to nie wiem kiedy.
- To nie jest tak, że ci nie ufam - zaczęłam niepewnie - Po prostu jak zobaczyłam ciebie i Tracy... To mnie zabolało bardziej niż się spodziewałam - pokręciłam głową - Ja nie byłam przygotowana na nic takiego Lou. Z resztą nadal nie jestem. To co się między nami dzieje mnie przeraża.
- Spokojnie - uśmiechnął się łagodnie, szukając mojego wzroku - Nie ma pośpiechu. Wszystko po kolei, nie spieprzę tego po raz kolejny. Obiecuję. Powiedz mi tylko, czy chcesz abym próbował?
Teraz i na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Chcę. Bardzo chcę.
I w tym momencie z bloku operacyjnego wyszedł lekarz.

Kiedy otworzyłam oczy światło w łazience się świeciło i dochodził z niej dźwięk lecącej wody. Louis musiał wrócić ze szpitala. Spojrzałam na zegarek. 2:27. Na pewno jest potwornie zmęczony. Nagle poczułam ogromne wyrzuty sumienia, że sama poszłam odpoczywać a jego zostawiłam w szpitalu. To ja powinnam się tam znajdować.
Operacja Jacka zakończyła się pomyślnie. Lekarze są dobrej myśli, jednak przez kilka następnych dni Jack będzie nieprzytomny. Kiedy tylko to usłyszeliśmy kamień spadł nam z serca. Louis kazał mi i Drinie odpocząć i właściwie wygonił nas ze szpitala, a sam w nim został, czuwając przy łóżku Jacka.
Musi padać z nóg.
Moje wyrzuty sumienia się podwoiły kiedy przypomnę sobie jak potraktowałam go w Londynie. Wtedy uznałam, że robi to wszystko dla swojego medialnego wizerunku. Teraz widzę jednak, że się myliłam. Nigdy nie widziałam bardziej szczerego Louisa. Może i potrafilibyśmy wszystko odbudować. Problem w tym, że nie wiem jak przyjąłby prawdę tamtej nocy. Chociaż nikt nie każe mi go o tym informować. Mogę mu nic nie mówić. Jestem jednak pewna, że gdybym dalej kłamała, to nic by z tego nie wyszło.
Jednak czy ja jestem gotowa komuś o tym powiedzieć?
Jedno wiem na pewno. Jeśli mam się komuś zwierzyć, to tylko jemu.
Nagle drzwi łazienki się otwierają, a ja nie wiedząc co zrobić, zamykam oczy i udaję, że śpię. Karcę się za to w duchu, bo zachowuję się jak tchórz. Słyszę kroki Louisa. Jestem niemal pewna, że stoi obok mnie, boję się otworzyć oczy aby to sprawdzić. Po chwili Louis okrył mnie szczelnie kołdrą i odszedł. Nie czuję jednak, aby łóżko się uginało, co znaczy, że nie kładzie się obok. Uchylam lekko powieki i widzę jak szykuje sobie posłanie na kanapie. Nie ma na sobie koszulki, jest w samych dżinsach. Mimo zgaszonego światła widzę jego zmęczony wyraz twarzy. Po chwili wzdycha głośno i kładzie się na, pewnie niezbyt wygodnej, kanapie.
Teraz czuję potrójne wyrzuty sumienia.

Byłam przywiązana do łóżka. Próbowałam się uwolnić, na próżno. Liny była zbyt mocne. Przerażona rozglądałam się wokół. Pokój pogrążony był w ciemnościach, nic nie było widać. Słyszałam jednak kroki. Coraz wyraźniej, jakby zbliżały się w moją stronę. Ogarnęła mnie panika. Co tu się dzieję? Gdzie ja jestem? Pytania pojawiały się w mojej głowie jedno za drugim. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. 
Nagle poczułam, że ktoś zdejmuje mi buty. Podniosłam głowę aby ujrzeć napastnika, jednak ten był zamaskowany. Poczułam narastający strach, ale nie płakałam. Starałam się zachować zimną krew. Musiałam się stamtąd wydostać. 
- Kim jesteś? - zapytałam, choć sama nie rozumiałam w jakim celu. Wątpię, że porywacz zdradzi mi swoją tożsamość. 
- Rozwiąż mnie - szepczę błagalnie. 
Mężczyzna spojrzał na mnie i chociaż nie widziałam jego twarzy, to miałam wrażenie, że się uśmiecha. Drwi sobie. 
To sprawiło, że poczułam falę gniewu wypełniająca mnie od środka. Zaczęłam krzyczeć najróżniejsze przekleństwa i wyzwiska, jakie tylko przyszły mi do głowy. Wierzgałam się przy tym, jakbym wierzyła, że uda mi się uwolnić. Chciałam po prostu zdenerwować tego faceta. 
I udało mi się. 
Mężczyzna wymierzył mi tak mocne uderzenie w twarz, że przez chwilę nie mogłam nabrać tchu. Łzy napłynęły mi do oczu. Mimo to dostrzegłam ruch po drugiej stronie pokoju. Nie mogłam rozpoznać postaci, stała zanurzona w ciemnościach.
- Pomóż mi - mój głos się łamał od płaczu.
Postać zrobiła kilka kroków w przód, stając w wiązce światła. Moje oczy szerzej się otworzyły. Znałam tą kobietę bardzo dobrze i miałam nadzieję, że więcej jej nie zobaczę.
To moja matka.
- Dlaczego miałabym pomóc komuś, kogo los kompletnie mnie nie obchodzi?
Nie wierzyłam własnym uszom. Jak ona może tak w ogóle mówić?
Broda zaczęła mi latać, a po twarzy spływały świeże łzy.
- Jestem twoją córką, do jasnej cholery! - wykrzyknęłam, dławiąc się łzami. Wpadłam w histerię, zrobiło mi się duszno. Miałam wrażenie, że pomieszczenie staje się mniejsze niż było w rzeczywistości. Serce biło mi jak oszalałe. Bałam się, naprawdę mocno.
Nagle jednak poczułam ulgę. Otworzyłam oczy i zaskoczona stwierdziłam, że liny są przecięte. Usiadłam na metalowym łóżku i wtedy zobaczyłam Vicky z wielkim nożem w ręce. Z jednej strony poczułam radość na widok siostry, ale z drugiej niepokoiło mnie narzędzie w jej dłoni. Niespodziewanie, zupełnie jakby czytała mi w myślach, wypuściła je z ręki, przez co opadło z głuchym trzaskiem na podłogę. Ześlizgnęłam się wtedy z łóżka i pognałam w jej kierunku, zamykając ją w mocnym uścisku. Uratowała mnie. Ona jest ze mną.
- Puszczaj mnie - usłyszałam nagle i zostałam gwałtownie odepchnięta. Nie wiedziałam, że Vicky ma tyle siły. Teraz jednak miało to małe znaczenie.
- O co ci chodzi? - zapytałam cicho, nie rozumiejąc sytuacji.
- Wynoś się stąd. Nie ma dla ciebie u mnie miejsca. Nie chcę cię więcej widzieć!
Poczułam się jakby ktoś ugodził mnie w brzuch. Patrzyłam na pusty wyraz twarzy Vicky. Serce mi pękało.
- Przestań, jak możesz tak mówić? - chciałam do niej znów podejść, ale nie mogłam znaleźć na to sił - Jestem twoją siostrą.
- Już nie.
Cała zesztywniałam słysząc ten męski głos. Nie wierzyłam, że to on, a może po prostu nie chciałam w to wierzyć. Po chwili jednak, kiedy zobaczyłam Jamesa wtulającego się w Vicky, wszystko nabrało sensu. A mnie wypełniło przerażenie.
Zaczęłam się gwałtownie cofać. Chciałam uciekać, ale nie mogłam oderwać wzroku od Vicky i Jamesa. Stali wtuleni w siebie w niezwykle intymny sposób. Na jej ustach pojawił się szczery uśmiech, taki jakiego dawno nie wiedziałam. Potem on zakrył go pocałunkiem.
Nagle moje plecy wpadły na coś miękkiego i ciepłego. Odwróciłam się z cichym piskiem. Dopiero po chwili rozpoznałam jego twarz.
- Louis? - wyszeptałam - Bogu dzięki, zabierz nas stąd.
- Jesteś dziwką.
Z zaskoczenia słowa ugrzęzły mi w gardle. W jego oczach znów widziałam wyższość i odrazę. To nie jest mój Louis.
- Proszę, przestań.
- Jak mogłaś mi to zrobić? Puszczałaś się! - krzyczał, lecz po chwili znów mówił obojętnym tonem - Nic już dla mnie nie znaczysz. Dla mnie tamta Alex umarła.
Nie mogłam już dłużej tego znieść. Odwróciłam się od niego i zaczęłam biec. Szukałam wyjścia, lecz wszystko spowijał mrok. Dodatkowo widoczność utrudniały mi łzy. Nie byłam w stanie nic dostrzec.
Nagle ktoś złapał mnie w pasie. Poczułam znajomy zapach, przez co zaczęłam wierzgać się i krzyczeć, choć nie liczyłam, że ktoś mi pomoże. James przycisnął mnie do ściany i zaczął zdejmować mi bluzkę. Gdy mu jednak na to nie pozwoliłam, dosłownie ją ze mnie zdarł. Czułam jego ohydny oddech na karku. Nie rozumiałam, gdzie teraz jest Vicky. Dlaczego jej tu nie ma?
Mięśnie bolały mnie od walczenia z mężczyzną. Nie miałam szans na uwolnienie się, ale nie chciałam przez to znów przechodzić, dlatego się nie poddawałam. James właśnie zabierał się za zapięcie mojego stanika, gdy nagle puścił mnie i padł na podłogę. Odwróciłam się i zobaczyłam Louisa kopiącego Jamesa w brzuch. Stałam osłupiała nie wiedząc co zrobić. Nagle Louis podszedł do mnie i mocno do siebie przytulił. Potem ujął moją twarz w swoje dłonie.
- Nic ci nie jest? - zapytał, a w jego głosie było znać czułość.
Pokręciłam głową. On uśmiechnął się łagodnie, a mi przyszło na myśl, aby znaleźć się teraz bardzo daleko stąd. Tylko ja i on.
Usłyszałam uderzenie czegoś metalowego i po chwili Louis osunął się nieżywy na podłogę. Za nim stał James z zakrwawioną metalową rurą w ręce.
Krzyczałam, chociaż miałam wrażenie, że to nie mój krzyk.


- Obudź się!
Zerwałam się z łóżka prosto w objęcia bruneta. Byłam cała spocona i ciężko oddychałam. Louis patrzył na mnie zaniepokojony i jeszcze mocniej do siebie przytulił.
- To był tylko zły sen, oddychaj.
Zorientowałam się, że mam łzy na policzkach. Płakałam przez sen.
- Obudziłam cię - załkałam - Przepraszam.
- Przestań - chwycił moją twarz w swoje dłonie, zupełnie jak w śnie, i kciukami starł łzy. Sposób w jaki na mnie patrzył, sprawił, że upłynął ze mnie cały strach. Przy nim czułam się bezpieczna.
- Już jest dobrze - usłyszałam jego kojący głos - Jestem przy tobie.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję.
Znów mnie przytulił. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę. Właściwie chciałabym tak przesiedzieć całą noc. Czułam jego zapach, cieszyłam się, że znów jest blisko. Miałam do niego żal za tą całą sytuację z Tracy, ale fakt, że tu ze mną jest sprawia, że o tym zapominam. To co było się nie liczy. Jest tu i teraz. Jesteśmy ja i on. Razem.
Nagle ogarnia mnie podobny stan jak wtedy na bankiecie. Znów zaczynam w nas wierzyć. Jednak o wiele bardziej przyziemny sposób niż wcześniej. Widzę, jak próbujemy powoli. Zbliżamy się do siebie krok po kroku. Wszystko sobie wyjaśniamy, znów się poznajemy. Zastanawiam się tylko, czy to ma sens, biorąc pod uwagę bagaż naszej przeszłości.
Zaczynam mieć dość niepotrzebnych myśli. Pragnę Louisa. Pragnę go tu i teraz. Jak nigdy dotychczas.
Odrywam się od jego piersi, chyba trochę zbyt gwałtownie, bo widzę jego zmieszanie. Nie zważam na to, tylko niemal od razu zaczynam go całować. Początkowo jest zaskoczony, ale potem z przyjemnością oddaje pocałunki. Kładę jedną rękę na jego policzku a drugą na klatce piersiowej. Całuję każdy centymetr jego twarzy, zupełnie jakbym uczyła się jej na pamięć. Popycham go na łóżko, aby się położył. Teraz ja góruję i pochylając się nad nim, składam na jego ustach coraz intensywniejsze pocałunki. Louis daje mi przewagę tylko na chwilę, bo w moment przekręca nas oboje i to on znajduje się na mnie, a jego ręce pod moją bluzką. Czuję przyjemność spowodowaną jego pieszczotami, taką jakiej nie czułam od dwóch lat. Nie panikuję, nie mam powodu. Jestem z kimś, kto jest dla mnie cholernie ważny. Wiem, że nie zrobi mi krzywdy. W końcu to Louis.
Mimo to w głowie zapala mi się czerwone światełko. To co teraz robimy naprawdę mi się podoba i z chęcią pociągnęłabym to dalej, ale wiem, że to będzie zły początek. Nie cierpię mieć zawsze racji.
- Poczekaj Lou - szepczę w końcu.
Chłopak, zupełnie jakby się tego spodziewał, przestaje i opada na łóżko. Jego klatka piersiowa szybko podnosi się i opada, lecz nie mówi ani słowa. Wiem, że zrobiłam dobrze. Mimo to czuję żal.
Oboje leżymy obok siebie i patrzymy w biały sufit. Byliśmy blisko siebie, stykaliśmy się ramionami. Znów czułam miłe ciepło w brzuchu.
- Dwa miesiące po naszym rozstaniu - zaczęłam nagle, sama nie wiem dlaczego - Elizabeth zaczęła się dziwnie zachowywać. Często znikała. Początkowo na kilka godzin, później na całe noce. Nagle zaczęła o siebie przesadnie dbać, zupełnie jakby znowu miała dwadzieścia lat. Nie miała pracy, ale kupowała drogie ubrania, kosmetyki wciąż chodziła do fryzjera i kosmetyczki. Zatrudniła nawet osobistego trenera, kompletnie jej odbiło. Właśnie tak zaciągnęła na nas te jebane długi. To nie była już nasza mama, tylko obca kobieta. Nie mówię, że całkowicie o nas wtedy zapomniała. Dawała nam kieszonkowe, dbała o dom, chodziła do szkoły kiedy było trzeba - zrobiłam pauzę, przypominając sobie minę nauczycieli na widok mojej odmienionej mamy - Ale któregoś dnia, po prostu nam oznajmiła, że ma kogoś i wyjeżdża z nim do Stanów. Tak po prostu. Stwierdziła, że jesteśmy dorosłe i na pewno sobie poradzimy same. Kochana matka, prawda?
Louis nic nie powiedział, tylko mocno mnie przytulił i pocałował w głowę. Potrzebowałam bliskości. Potrzebowałam właśnie jego.
- Jesteś bardzo silna, Aly - wyszeptał - Dałaś radę sama.
Pokręciłam głową.
- Gdybyś nie ty i Colin, to nadal pracowałabym w barze. Nie wiem ile bym jeszcze wytrzymała. Dzięki tobie już jest dobrze. Uratowałeś mnie.
- Zawsze będę cię ratował.
Uśmiech wkradł się na moją twarz.
- Wiem.





***
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale byłam tydzień na obozie językowym i nie miałam jak wtedy pisać. Co do rozdziału średnio mi się podoba, ale w sumie, to mi rzadko coś się podoba.
Pozdrawiam xoxo

3 komentarze:

  1. Ten rozdział zawiera w sobie tyle emocji, aż nie wiem co pisać :o Cudowny, świetny, genialny :D Ta końcówka taka słodka :3 Chciałabym aby Lou i Aly sie wszystko dobrze ułożyło ;) Także mam nadzieje, że Jake'owi nic nie będzie :) Uwielbiam <333 <33333 <3333 Czekam z niecierpliwością na next'a! Oraz życze dużo weny, buziaki :* Do następnego :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cały czas obgryzałam paznokcie jak czytałam ten rozdział. serio.
    Ta końcówka, awwwww. Oby Jakeowi nic nie było ://
    Czekam na next i życze weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiem ( lub może napisze ???)
    I love it <3 <3
    czekam tylko na to kiedy Lou i Aly będą razem ale tak na serio <3<3
    ten rozdział był .... no kurde nie umiem tego wyrazić słowami to było takie romantyczne że aż rzygać tęczą <3<3 :*
    Czekam na next i życze weny <3 :*

    ^^ Sofia ^^

    OdpowiedzUsuń