Unsafe
czwartek, 27 września 2018
środa, 30 marca 2016
środa, 20 stycznia 2016
Druga część + niespodzianka
Look at me, you're strong
Serdecznie zapraszam!
Uwaga!
Ku mojemu zdziwieniu Unsafe został nominowany do bloga miesiąca Styczeń. Jeśli choć w minimalnym stopniu spodobało ci się moje opowiadanie to zapraszam tutaj. Głosujcie na Unsafe!
Pozdrawiam, Rouse xoxo
Serdecznie zapraszam!
Uwaga!
Ku mojemu zdziwieniu Unsafe został nominowany do bloga miesiąca Styczeń. Jeśli choć w minimalnym stopniu spodobało ci się moje opowiadanie to zapraszam tutaj. Głosujcie na Unsafe!
Pozdrawiam, Rouse xoxo
wtorek, 22 grudnia 2015
15
Miałam wrażenie, że nogi zamarzły mi jak sopel. Zakrywam się szczelniej płaszczem, lecz szczęka nadal lata mi z zimna. Temperatura waha się około zera, a ja wybiegłam z mieszkania w kapciach, cienkiej piżamie i płaszczu Louisa. Niezbyt mądre, ale musiałam się stamtąd wydostać. Nie wiedziałam co z sobą robić, a jego obecność to było dla mnie za dużo. Musiałam spokojnie pomyśleć, a on mnie jedynie rozpraszał.
Wyznał, że mnie kocha. Dlaczego nie odpowiedziałam mu tym samym? To byłby idealny moment, lecz nie przeszło mi to przez gardło. Kocham go, ale nie mogłam tego powiedzieć. Nie, kiedy nie zna całej prawdy. A to oznacza, że muszę mu wszystko wyjaśnić. Problem w tym, że nie dam rady. Nie mam pojęcia jak to zrobić.
W prawdzie gdy byliśmy młodsi mówiliśmy sobie głupoty typu: ,,Moja miłość do ciebie jest tak ogromna, jak ilość gwiazd na niebie''. Nie sądzę jednak, że wiedzieliśmy wtedy co to tak naprawdę znaczy. Jak ważne są nasze słowa. Wciąż nie jestem pewna, czy Louis dobrze rozumie ich sens. Nie zniosę kolejnego rozczarowania. Nie, kiedy wszystko zaczyna się układać.
Westchnęłam głośno i spojrzałam w kierunku dzieci rzucających się śnieżkami. Są tak beztroskie i radosne, że aż miło popatrzeć. Ich powodem do szczęścia jest jedynie ten biały puch, chociaż jestem pewna, że gdyby go nie było, znalazłyby coś innego do zabawy. To jest niesamowite. Dzieci potrafią cieszyć się ze wszystkiego, nawet z najgłupszej błahostki. Dlaczego dorośli mają z tym problemy? Może dlatego, że bardziej poznaliśmy świat, jesteśmy mądrzejsi, bardziej doświadczeni. Teraz oddałabym wszystko, aby być jednym z tamtych dzieci. Louis
Kiedy się obudziłem, Alex nie było już w apartamencie. Żadnej wiadomości, kartki, nic. Nie podobało mi się to, ale sam sobie wmawiałem, że po prostu poszła do spożywczaka. Chociaż nasza lodówka jest pełna.
Zszedłem z łóżka zrzucając przy tym kołdrę na podłogę. Dopiero teraz zorientowałem się, jaki tu panuje bałagan. Wszędzie leżą porozwalane rzeczy. Ciuchy Alex zwisające z fotela, brudne talerze na stoliku i parapecie, rozbite figurki pod ścianą, pościel wymieszana z naszymi ubraniami przy łóżku. Na samo wspomnienie tego, co nastąpiło wczoraj uśmiech wkrada mi się na twarz. Było niesamowicie. Alex ma w sobie coś, przez co czuję się przy niej innym, lepszym człowiekiem. Jakbym mógł dokonać wszystkiego. Nawet ukraść dla niej tą pieprzoną gwiazdę z nieba.
Założyłem na siebie czarne dresowe spodnie i białą koszulkę. Włosy jedynie przetarłem niedbale ręką. Właśnie wiązałem buta, gdy usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Przekonany, że to Aly wziąłem go szybko do ręki i odebrałem.
- Jest problem - po drugiej stronie słuchawki usłyszałem niespokojny głos Harry'ego. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na ekran. To numer Colina.
- Co jest? I gdzie Colin?
Cisza po drugiej stronie, ani trochę mi się nie podobała. Coś było nie tak.
- Pojechał załatwić ważne sprawy - głos Stylesa, był pełen napięcia, zupełnie jakby próbował przekazać mi złe wieści.
- Harry? Po co dzwonisz?
- Słuchaj jest nieciekawie. Musisz cały czas mieć przy sobie Alex i nie spuszczać jej z oka.
- Co ty pierdolisz? - zapytałem zbity z tropu.
- Nie wiem zbyt wiele, Colin nie chce nam nic mówić - przerywa na chwile, a potem dodaje ciszej - Alex jest w niebezpieczeństwie, cały czas ją obserwują.
- Kto?
- Colin próbuje to ustalić. Nie idzie mu jednak zbyt dobrze, jak na razie rekrutuje nowych specjalistów do pomocy, z resztą zobaczysz gdy przyjedziecie. Ochroniarze są już w drodze.
Ochroniarze? Jest aż tak źle, że nie możemy sami wrócić do Londynu. Co tu się dzieję, do kurwy!?
- Muszę kończyć Tommo. Trzymajcie się i pilnuj jej.
Zanim zdążyłem coś powiedzieć Harry się rozłączył. Co to ma być? Chcę zapytać o wiele rzeczy, a on się po prostu rozłącza. Klnąc w duchu Stylesa, wybieram numer do Aly. Po kilku sygnałach widzę jednak wibrującą komórkę brunetki na stoliku nocnym. Genialnie.
Nie mam pojęcia gdzie ona może być, ale wiem, że muszę ją jak najszybciej znaleźć. Nie pozwolę, aby ktokolwiek ją skrzywdził. Nikt nie ma prawa tknąć mojej Aly.
Chcę wciąć swoją kurtkę z wieszaka, kiedy orientuję się że jej nie ma. Wisi jedynie brązowy płaszcz Alex. Musiała założyć moją kurtkę. Wziąłem więc pierwszą lepszą bluzę, mając w dupie fakt, że na dworze jest naprawdę zimno. Liczyła się wyłącznie Alex.
Otworzyłem i dosłownie wypadłem na korytarz wpadając na ścianę. Kiedy odzyskałem równowagę i chciałem iść dalej, stanąłem jak wryty.
- Jesteś pijany? - głos brunetki był jak lek na moje skołatane nerwy. Bez zawahania podszedłem do niej i zamknąłem w mocnym uścisku. Widziałem zdziwienie na jej twarzy, jednak teraz wydawało mi się to małoistotne. Ważne, że tu jest i nic jej się nie stało.
- Nie wypiłem ani kropli - powiedziałem w jej włosy - Po prostu mi ulżyło.
Kiedy znów spojrzałem na Alex, coś mi nie pasowało. W jej oczach było coś niepokojącego, a na policzkach lśniły łzy.
- Musimy porozmawiać - powiedziała cicho.
Alex
Weszliśmy do sypialni. Kazałam mu usiąść, a sama chodziłam po całym po mieszczeniu. Z nerwów chciało mi się wymiotować. Mimo to powiedziałam mu wszystko. O tym jak go szukałam na imprezie, sprawdzałam wszystkie pokoje, aż w końcu zostałam do jednego wepchnięta. Powiedziałam mu o Jamesie, co mi zrobił i jak próbowałam uciekać. Potem o jego związku z Vicky i jak przez dwa miesiące musiałam mieszkać z Tomem, bo własna siostra wyrzuciła mnie z domu. Kiedy skończyłam Louis milczał. Właściwie przez całą moją opowieść nie powiedział ani słowa. Pasowało mi, że nie przerywał pytaniami, ale gdy ta cisza się przeciągała, zaczynał mnie wkurzać. Otworzyłam się przed nim, a on nie potrafi nic odpowiedzieć. Czułam, że fala gniewu wypełnia mnie od środka. Zdecydowałam jednak, że nie będę krzyczeć, to tylko pogorszyłoby sytuację. Louis na pewno jest w szoku, zaraz się otrząśnie i mnie mocno przytuli. Jestem pewna.
Kiedy jednak to nie następuje siadam obok niego na łóżku i kładę mu rękę na ramieniu. Nawet nie szczyci mnie spojrzeniem. Nie wytrzymuję.
- Louis - mówię może trochę zbyt głośno, staram się opanować głos i dodaje - Spójrz na mnie.
Kiedy jego szaro-niebieskie tęczówki spotykają się z moimi widzę ból. Momentalnie mięknie mi serce.
- To było kiedyś - mówię cicho - Nic nie zmienia, jest tak jak było. Po prostu jeśli naprawdę chcesz stworzyć ze mną prawdziwy związek, to musiałeś się dowiedzieć.
Chciałam go objąć, jednak on gwałtownie pokręcił głową i wstał z łóżka, odrzucając moje ręce. Patrzyłam na niego zaskoczona tym co robi. Tego właśnie bałam się najbardziej, że mnie odrzuci. Nie wierzyłam jednak, że to zrobi.
Louis schował twarz w dłoniach, a ja widziałam w wyobraźni jego niezadowoloną minę. Znów się we mnie zagotowało.
- Nie wierzę! Ty się mnie brzydzisz! - krzyknęłam zrywając się gwałtownie na równe nogi.
Louis nawet nie zwrócił na mnie uwagi. To jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło.
- Ty skurwysynie! Draniu! Dupku - krzyczałam, na co Louis odwróciłam się do mnie tyłem - Pierdolony chuju!
Zaczęłam uderzać go w plecy, on jednak nawet się nie zachwiał. Poczułam jak opuszcza mnie cała energia a zastępuje ją rozpacz. Niech on przestanie i w końcu coś powie. Łzy zaczęły cieknąć mi po policzkach.
- Louis do jasnej cholery - nie miałam siły krzyczeć - Spójrz chociaż na mnie.
Ani drgnął.
Czułam się jakby ktoś rozdzierał mnie od środka. Kawałek po kawałku. Jeszcze wczoraj mówił, że mnie kocha. Spełniły się moje obawy. On nie rozumie tych słów.
Rozpłakałam się na dobre. Zasłoniłam twarz dłoniami, właściwie nie potrzebnie bo przecież i tak nie zwracał na mnie uwagi. Nie wiedziałam co mam zrobić. Jedyne co przychodziło mi w tym momencie do głowy to płacz. Wtedy poczułam mocne ramiona oplatające mnie od tyłu. Oddech Louisa muskał lekko moje ucho.
- Nigdy nie będę się ciebie brzydził - wyszeptał - Jesteś piękna.
Chwytając moje biodra, odwrócił mnie przodem do siebie. Pocałował mnie czule w czoło, a następnie mocno do siebie przytulił. Wdychałam jego zapach, próbując opanować oddech. Przymknęłam oczy, chłonąc całą sobą tą chwilę.
- Ja też muszę ci powiedzieć, co robiłem tamtej nocy.
Niespodziewanie mnie puścił, co wcale mi się nie podobało. Znaczyło jedynie tyle, że to nie będzie wesoła opowieść. Spojrzałam na niego wyczekująco, chcąc usłyszeć kontynuację.
- Najprawdopodobniej teraz mnie znienawidzisz, więc powiem ci na początek, że to co wyznałem wczoraj jest wciąż aktualne. Kocham cię Aly, chociaż sądzę, że będzie to miało dla ciebie małe znaczenie.
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc do czego on zmierza. Jak jego miłość może mieć dla mnie małe znaczenie?
Louis westchnął.
- Tamtej nocy naprawdę dużo wypiłem i mało pamiętałem. Nie żebym się usprawiedliwiał, bo tego nie można usprawiedliwiać. Nie wiedziałem nawet co robię, gdzie i kiedy. Byłem w strasznym amoku. Właściwie pamiętam jedynie przebłyski. Wiem jednak, że... Przespałem się z Mayą, Aly.
Poczułam jakbym uderzyła o ziemię z taką siłą, że aż nie mogłam nabrać powietrza. Nie wierzyłam temu, co słyszałam. To niemożliwe.
Nie czułam nic. Po prostu pustka. Zupełnie jakby Louis wyprał ze mnie wszelkiego rodzaju uczucia. Przyszło mi na myśl, że powinnam być teraz wściekła, krzyczeć na niego i wyzywać. Obwiniać o to, co się wtedy stało. Ale nie mogłam, nie miałam na to siły. Widziałam, że Louis jeszcze coś mówi, ale nic nie słyszałam. W mojej głowie pojawiały się różne myśli:
Kiedy byłam gwałcona, on zabawiał się z tą dziwką.
Gdyby był przy mnie, sprawy by się zupełnie inaczej potoczyły.
Mogłam go pilnować.
Ale przecież on jest duży, sam za siebie odpowiada.
Poczułam jego ręce na ramionach. Uniosłam wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje ciało przeszedł niemiły dreszcz, ale nie spuściłam oczu. Widziałam w nich skruchę, wiem że żałował tego co było. I może gdyby to była tylko zdrada to bym mu wybaczyła. Za to wszystko co dla mnie zrobił, jak mi pomógł. Ale jest coś, co bolało mnie bardziej od jego bzykania się z Mayą.
Tamtego wieczoru potraktował mnie jak zdzirę. Dobrze wiedział, co sam zrobił, ale mimo to wyrzucił mnie ze swojego życia na dwa lata. Akurat wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałam. Nie dał mi wtedy nawet szansy na wytłumaczenie. Od razu mnie skreślił. Byłam to w stanie zrozumieć, kiedy myślał że to ja go zdradziłam. Ale teraz znam całą prawdę, on również. I to jest już zbyt dużo.
Zrzucam jego dłonie z ramion i odwracając się na pięcie idę w kierunku łazienki. Muszę pobyć sama, bez niego.
Mam załzawione oczy, ale mimo to coś czerwonego mignęło mi po prawej stronie. Zatrzymuję się w pół kroku, widząc na ścianie małą rozbrykaną kropkę. Zmarszczyłam brwi i wtedy kropka znikła.
- Alex! - krzyknął Louis i rzucił się w moją stronę.
I wtedy padły pierwsze strzały.
Ciąg dalszy nastąpi...
***
I tym oto sposobem dotarliśmy do końca Unsafe! Nie wiecie nawet, jak się cieszę, że to zrobiłam. To opowiadania wydawało mi się już tak nudne i przewidywalne, że musiałam to zakończyć. Mam nadzieję, że druga część o wiele bardziej Wam się spodoba. Pierwszy post pojawi się w styczniu na zupełnie nowym blogu :)
Korzystając z okazji, chciałabym Wam życzyć spokojnych i radosnych świąt, dużo miłości, wspaniałych chwil oraz aby rok 2016 był jeszcze lepszy niż poprzedni <3
Kocham Was robaczki, pozdrawiam i do usłyszenia, Rouse xoxo
Kiedy byłam gwałcona, on zabawiał się z tą dziwką.
Gdyby był przy mnie, sprawy by się zupełnie inaczej potoczyły.
Mogłam go pilnować.
Ale przecież on jest duży, sam za siebie odpowiada.
Poczułam jego ręce na ramionach. Uniosłam wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Moje ciało przeszedł niemiły dreszcz, ale nie spuściłam oczu. Widziałam w nich skruchę, wiem że żałował tego co było. I może gdyby to była tylko zdrada to bym mu wybaczyła. Za to wszystko co dla mnie zrobił, jak mi pomógł. Ale jest coś, co bolało mnie bardziej od jego bzykania się z Mayą.
Tamtego wieczoru potraktował mnie jak zdzirę. Dobrze wiedział, co sam zrobił, ale mimo to wyrzucił mnie ze swojego życia na dwa lata. Akurat wtedy, gdy go najbardziej potrzebowałam. Nie dał mi wtedy nawet szansy na wytłumaczenie. Od razu mnie skreślił. Byłam to w stanie zrozumieć, kiedy myślał że to ja go zdradziłam. Ale teraz znam całą prawdę, on również. I to jest już zbyt dużo.
Zrzucam jego dłonie z ramion i odwracając się na pięcie idę w kierunku łazienki. Muszę pobyć sama, bez niego.
Mam załzawione oczy, ale mimo to coś czerwonego mignęło mi po prawej stronie. Zatrzymuję się w pół kroku, widząc na ścianie małą rozbrykaną kropkę. Zmarszczyłam brwi i wtedy kropka znikła.
- Alex! - krzyknął Louis i rzucił się w moją stronę.
I wtedy padły pierwsze strzały.
Ciąg dalszy nastąpi...
***
I tym oto sposobem dotarliśmy do końca Unsafe! Nie wiecie nawet, jak się cieszę, że to zrobiłam. To opowiadania wydawało mi się już tak nudne i przewidywalne, że musiałam to zakończyć. Mam nadzieję, że druga część o wiele bardziej Wam się spodoba. Pierwszy post pojawi się w styczniu na zupełnie nowym blogu :)
Korzystając z okazji, chciałabym Wam życzyć spokojnych i radosnych świąt, dużo miłości, wspaniałych chwil oraz aby rok 2016 był jeszcze lepszy niż poprzedni <3
Kocham Was robaczki, pozdrawiam i do usłyszenia, Rouse xoxo
niedziela, 13 grudnia 2015
14
Miesiąc później
Z uśmiechem na twarzy przyglądałam się białym płatkom spadającym z nieba. W Doncaster rzadko spadał śnieg, dlatego czuję takie podekscytowanie. Nigdy w życiu nie przyszło by mi do głowy, że zobaczę zaśnieżony Paryż. To piękne.
Zacisnęłam mocniej palce na ciepłym kubku z czekoladą. Z Jackiem jest lepiej, wczoraj wyszedł ze szpitala. W prawdzie musi być w stałym kontakcie z lekarzem, ze względu na złamaną nogę i obrażenia głowy, ale jest dużo lepiej. Razem z Driną cieszą się ciążą.
Również mi i Louisowi zaczyna się układać. Chociaż mieszkam aktualnie w Paryżu, Lou przylatuje do mnie w każdej wolnej chwili. Oboje bardzo się staramy aby było dobrze i muszę przyznać, że nam to wychodzi. I mam nadzieję, że to się nie zmieni.
Nie mogę uwierzyć, że jeszcze parę miesięcy temu żywiliśmy do siebie tak negatywne uczucia. Mogłabym go wtedy zamordować za błahostkę, a teraz? Dochodzimy do takiego momentu, że nie widzę przyszłości bez niego. Po prostu wiem, że skoro przeszliśmy tak wiele, to już ze wszystkim damy sobie radę. Wierzę w to.
Nagle z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek mojej komórki. Zeszłam z parapetu i zgarnęłam ją z łóżka. Spojrzałam na wyświetlacz i zmarszczyłam brwi. Nieznany numer. Przyszło mi do głowy, że to znowu jakaś pani z gazety, chce przeprowadzać rozmowę o mojej skomplikowanej relacji z Louisem. Boję się jednak, że to może być coś ważnego. Ostatnio gdy dzwonił do mnie nieznany numer dowiedziałam się, że Drina i Jack są w szpitalu. Kręcę głową, chcąc pozbyć się złych wspomnień. Decyduje się odebrać, mając nadzieję, że to jednak to pani z gazety.
- Halo?
- Oh Alex! Jak dobrze cię słyszeć!
Cała sztywnieje słysząc niski kobiecy głos w słuchawce. Teraz już naprawdę chciałabym aby to była kobieta z gazety.
- I wzajemnie Vicky - mówię niepewnie. Czego ona ode mnie chce?
- Strasznie długo nie rozmawiałyśmy, nie mogłam się w ogóle do ciebie dodzwonić.
Bo ignorowałam każdy telefon.
- Masz jakąś konkretną sprawę? Jestem trochę zajęta - kłamię. Chcę się zbyć siostry.
Przez chwile trwa cisza.
- Chciałam się dowiedzieć co u ciebie. Odkąd opuściłaś Doncaster praktycznie nie rozmawiałyśmy i...
- Wiem do czego zmierzasz - mówię chłodno - Spokojnie wiem ile jestem ci winna. Niedługo wyślę wszystkie zaległości.
- Nie dzwonie, żeby ci przypominać o pieniądzach, chcę się dowiedzieć co słychać u siostry.
- Jakoś się tym nie przejmowałaś kiedy wyrzucałaś mnie z domu - cedzę przez zaciśnięte zęby.
Nigdy o tym nie zapomnę. To było niecałe pół roku po moim rozstaniu z Louisem. Zaczynałam wtedy dochodzić do siebie, sesje z psychologiem powoli skutkowały. Wróciłam ze szkoły cała przemarznięta bo strasznie wiało i w dodatku padał deszcz. Rzuciłam torbę na podłogę i ruszyłam do kuchni chcąc zrobić sobie gorącą herbatę. Nie zdążyłam nawet dobrze otworzyć szafki, gdy poczułam wielkie dłonie na swoim biuście. Nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć, że to on. Nadal do końca w to nie wierzę. I gdyby nie Vicky, która w porę weszła do kuchni to James znów by mnie zgwałcił. Jak na ironię jednak to ja okazałam się winna, bo Victoria wolała wierzyć nowemu chłopakowi niż własnej siostrze. Wyrzuciła mnie z domu na dwa miesiące. Bogu dzięki, że już wtedy Tom mieszkał sam, bo nie mam pojęcia gdzie bym się podziała.
- Zrobiłam źle - słyszę w końcu - Nawet bardzo, zachowałam się wtedy jak ostatnia suka, ale naprawdę chcę to naprawić.
- Trochę na to za późno - czuję łzy na policzkach - Jutro wyślę ci połowę tego co zarobiłam i będziemy kwita. Nie dzwoń już do mnie.
- Nie chcę tych pieniędzy, rozumiesz?! Nie po to dzwonię, martwię się o ciebie! O moją małą siostrę. Naprawdę chcę to naprawić i zrobię wszystko, aby tylko tego dokonać. Żałuję tego, co zrobiłam. Dlaczego ty tego nie widzisz?
Teraz już rozkleiłam się na dobre.
Nie potrafię jej wybaczyć. Ona nie jest Louisem, znała mnie od zawsze. Jestem jej siostrą, powinna trzymać moją stronę. Nie mogę zapomnieć jej takiej zdrady.
- Żegnaj Vicky - mówię i od razu się rozłączam, nie dając dojść jej do słowa.
Popadam w histerię, płaczę jak dziecko. Przepełnia mnie zarówno smutek jak i gniew. Muszę w coś uderzyć, albo zniszczyć. Akurat w ręce mam komórkę więc bez zastanowienia ciskam nią o ścianę. Widzę jak rozleciała się na kawałki, ale to było za mało. Biorę figurki stojące na komodzie i rzucam nimi we wszystkie możliwe kierunki, chcąc pozbyć się bólu wypełniającego mnie od środka. Dochodzi do mnie, że wcale nie jestem lepsza od Vicky. Potraktowałam ją jak przedmiot, zachowałam się jak straszna suka. To sprawia, że jestem jeszcze bardziej zła i już mam chwycić za stolik i nim rzucić, kiedy czuję czyjeś ramiona zamykające mnie w mocnym uścisku. W pierwszym momencie jestem śmiertelnie przerażona, uspokajam się dopiero kiedy czuję znajomy zapach. Louis nie puszcza mnie dopóki nie przestaję się miotać.
- Spokojnie - szepce mi do ucha - Już jest dobrze, uspokój się.
Przestaję się wierzgać i Louis korzystając z okazji odwraca mnie tak, aby widzieć moją twarz. Potem ujmuje ją w ręce i zmusza mnie abym na niego patrzyła. Nie chcę tego, ale wiem że nie odpuści. Widząc jego szaro-niebieskie tęczówki cała się rozluźniam. Patrzy na mnie tak łagodnie, bez grama rozczarowania, że złość natychmiast się ulatnia. Nie wiem jak to robi, nie wiem skąd się tu wziął, bo powinien być w Londynie i nie wiem co sobie teraz myśli, ale wiem, że jest po mojej stronie.
W końcu wtulam się w jego ramię, chcąc zapomnieć o całym świecie. Czuję jak Louis delikatnie głaszcze mnie wzdłuż kręgosłupa. Znów czuję łzy na policzkach, bo dochodzi do mnie co się przed chwilą stało.
Straciłam siostrę.
Colin Ralphy
Poprawiłem okulary zsuwające mi się z nosa i kontynuowałem pisanie raportu. Nie cierpiałem tego, ale rozumiałem że jest to potrzebne, więc dosyć często się znajduję na to czas. Wzdycham z irytacją widząc, że nie znalazłem się nawet w połowie pracy. Upijam łyk kawy z ulubionego kubka i piszę dalej, marząc aby ta męczarnia dobiegła już końca.
Nagle drzwi mojego gabinetu gwałtownie się otwierają i wpada przez nie zdyszana Meg. Marszczę brwi widząc jej przerażenie na twarzy.
- Coś się stało? - pytam.
Meg jedynie pokiwała głową i rzuciła coś na biurko. Wziąłem do ręki białą kopertę. To list.
- I w czym problem? - zapytałem już kompletnie nic nie rozumiejąc.
- Przeglądałam pocztę, jak zawsze i trafiłam na to - wskazała na kopertę - To jest nienormalne.
Spojrzałem obojętnie na kopertę i rzuciłem ją z powrotem na biurko. Patrzę na Meg z naganą.
- Już to przerabialiśmy, Meg - mówię lekko znudzony - Chłopcy mają zarówno fanów jak i hejterów i to, że dostają okropne wiadomości jest całkowicie normalne.
Meg wyglądała jakby właśnie dostała w twarz przez co zrobiło mi się trochę nieswojo.
- Zajrzyj do środka - mówi krótko, zawiązując ręce na piersiach.
Widząc, ze nie odpuści postanawiam dla świętego spokoju otworzyć kopertę. Wyjąłem z niej złożoną w pół kartkę. Otworzyłem ją i dostrzegłem zdjęcie.
Teraz już rozumiem.
Zdjęcie wyglądało trochę jak to robione z ukrycia przez paparazzi. W centrum była młoda dziewczyna zapatrzona w szybkę swojego telefonu. Chociaż fotografia robiona była z daleka i ktoś pokreślił brunetkę czerwonym markerem, to dokładnie wiedziałem kim ona jest. Poczułem niepokój ściskający mnie za żołądek. W prawym dolnym rogu znajdowała się wczorajsza data i nazwa miasta, którą jest Paryż. Moje serce zaczęło bić mocniej.
Alexandra jest w niebezpieczeństwie.
Louis
Kiedy się obudziłem Alex leżała wtulona w moje ramię, lecz już nie spała. Bawiła się rąbkiem kołdry, zupełnie jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiała. Odgarnąłem jej włosy z czoła, dzięki czemu powróciła na ziemię. Wpatrywała się we mnie tymi pięknymi niebieskimi oczami. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy.
Nagle Aly dźwignęła się na łokcie i nie odrywając ode mnie wzroku połączyła nasze usta. Początkowo delikatnie pieściła moje wargi, ale z czasem nasze pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne. Czułem jak masuje kciukiem linie mojej szczęki. Nie wiem nawet kiedy przerzuciła nogę i znalazła się na mnie, nie przerywając naszych pocałunków. Zaczynałem się domyślać do czego zmierza, ale nie mogłem w to uwierzyć. Jak dotąd nie chciała nawet o tym rozmawiać.
Moje ręce znalazły się pod jej bluzką, na co szeroko się uśmiechnęła. Wyprostowała się wciąż siedząc na mnie okrakiem i zanim się zorientowałem, biała koszulka wylądowała na podłodze. Miana na sobie ładny koronkowy stanik. Spojrzałem na nią zaskoczony brakiem skrępowania, które towarzyszyło jej wcześniej. W jej oczach było coś dzikiego, czego nie dostrzegałem wcześniej. Alex widząc moje zawahanie uśmiechnęła się niewinnie. Nie potrzebowałem niczego więcej.
Szybkim i może zbyt gwałtownym ruchem przerzuciłem ją na plecy wpijając się w jej usta. Teraz to ja górowałem. Schodziłem pocałunkami coraz niżej. Usta, broda szyja do piersi. W między czasie Aly zdarła ze mnie koszulkę. Wodziła rękami po całym moim torsie. Wciąż nie wierzyłem w to, co się dzieje. Nagle Alex odepchnęła mnie mocno od siebie, przez co runąłem na poduszki. Wstała z łóżka i stanęła do mnie tyłem. Początkowo myślałem, że zrobiłem coś nie tak, ale gdy zaczęła kręcić zmysłowo biodrami i zdejmować wolno spodenki, wszystko zrozumiałem. Parę lat temu też się tak bawiliśmy.
Kiedy dżinsowe spodenki wylądowały na dywanie, dłonie dziewczyny sunęły wolno od ud do pośladków, zaczepiając się na gumce od majtek. Odsłoniła kawałek swojej niezwykle zgrabnej pupy, a ja zdałem sobie sprawę, że się oblizuję. Wtedy Aly puszcza materiał, pozostawiając go na miejscu i bierze się za odpinanie stanika. On też ląduje na podłodze. Dziewczyna odwraca się do mnie piersi rękami. Uśmiech nie schodzi z jej twarzy, gdy zmierza do mnie wolnym krokiem. Nasze usta znów się spotykają, a jej ręce siłują się z moim rozporkiem. Po chwili oboje jesteśmy już tylko w majtkach. Patrzę na jej piękne ciało. Jest idealna, pod każdym względem. Ujmuję jej twarz w dłonie, chcąc spojrzeć w jej niebieskie oczy.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - pytam spokojnie. Jestem właściwie pewien jej odpowiedzi.
Aly uśmiecha się ciepło.
- Jak nigdy.
Przez chwilę trwa cisza, lecz nie ma w niej ani trochę skrępowania. Po prostu cieszymy się tą chwilą. Czasami nie wierzę, że udało nam się to odbudować. Że znów jesteśmy tu razem. Że jej wybaczyłem. Wiem jednak, że moje życie nie miałoby sensu bez niej. Bo to ona nim jest.
Patrzę jej prosto w oczy.
- Kocham cię, Aly.
Dziewczyna wygląda na zaskoczoną, ale nic nie mówi. Przygląda mi się z zaciekawieniem, przygryzając przy tym wolną wargę. Milczy. Nie przeszkadza mi to, ważne że tutaj jest. Nie odeszła. To dla mnie potwierdzenie, że też jestem dla niej ważny. Nawet jeśli ona jeszcze o tym nie wiem.
Znów ją całuję, bardziej romantycznie i subtelnie. Chciałem by ta noc właśnie taka była, jedna z najlepszych w moim życiu.
***
Rozdział krótki, ale za to przy 15 szykuję niespodziankę. Miłego czytania i przepraszam, za jakiekolwiek błędy :)
Z uśmiechem na twarzy przyglądałam się białym płatkom spadającym z nieba. W Doncaster rzadko spadał śnieg, dlatego czuję takie podekscytowanie. Nigdy w życiu nie przyszło by mi do głowy, że zobaczę zaśnieżony Paryż. To piękne.
Zacisnęłam mocniej palce na ciepłym kubku z czekoladą. Z Jackiem jest lepiej, wczoraj wyszedł ze szpitala. W prawdzie musi być w stałym kontakcie z lekarzem, ze względu na złamaną nogę i obrażenia głowy, ale jest dużo lepiej. Razem z Driną cieszą się ciążą.
Również mi i Louisowi zaczyna się układać. Chociaż mieszkam aktualnie w Paryżu, Lou przylatuje do mnie w każdej wolnej chwili. Oboje bardzo się staramy aby było dobrze i muszę przyznać, że nam to wychodzi. I mam nadzieję, że to się nie zmieni.
Nie mogę uwierzyć, że jeszcze parę miesięcy temu żywiliśmy do siebie tak negatywne uczucia. Mogłabym go wtedy zamordować za błahostkę, a teraz? Dochodzimy do takiego momentu, że nie widzę przyszłości bez niego. Po prostu wiem, że skoro przeszliśmy tak wiele, to już ze wszystkim damy sobie radę. Wierzę w to.
Nagle z zamyśleń wyrwał mnie dzwonek mojej komórki. Zeszłam z parapetu i zgarnęłam ją z łóżka. Spojrzałam na wyświetlacz i zmarszczyłam brwi. Nieznany numer. Przyszło mi do głowy, że to znowu jakaś pani z gazety, chce przeprowadzać rozmowę o mojej skomplikowanej relacji z Louisem. Boję się jednak, że to może być coś ważnego. Ostatnio gdy dzwonił do mnie nieznany numer dowiedziałam się, że Drina i Jack są w szpitalu. Kręcę głową, chcąc pozbyć się złych wspomnień. Decyduje się odebrać, mając nadzieję, że to jednak to pani z gazety.
- Halo?
- Oh Alex! Jak dobrze cię słyszeć!
Cała sztywnieje słysząc niski kobiecy głos w słuchawce. Teraz już naprawdę chciałabym aby to była kobieta z gazety.
- I wzajemnie Vicky - mówię niepewnie. Czego ona ode mnie chce?
- Strasznie długo nie rozmawiałyśmy, nie mogłam się w ogóle do ciebie dodzwonić.
Bo ignorowałam każdy telefon.
- Masz jakąś konkretną sprawę? Jestem trochę zajęta - kłamię. Chcę się zbyć siostry.
Przez chwile trwa cisza.
- Chciałam się dowiedzieć co u ciebie. Odkąd opuściłaś Doncaster praktycznie nie rozmawiałyśmy i...
- Wiem do czego zmierzasz - mówię chłodno - Spokojnie wiem ile jestem ci winna. Niedługo wyślę wszystkie zaległości.
- Nie dzwonie, żeby ci przypominać o pieniądzach, chcę się dowiedzieć co słychać u siostry.
- Jakoś się tym nie przejmowałaś kiedy wyrzucałaś mnie z domu - cedzę przez zaciśnięte zęby.
Nigdy o tym nie zapomnę. To było niecałe pół roku po moim rozstaniu z Louisem. Zaczynałam wtedy dochodzić do siebie, sesje z psychologiem powoli skutkowały. Wróciłam ze szkoły cała przemarznięta bo strasznie wiało i w dodatku padał deszcz. Rzuciłam torbę na podłogę i ruszyłam do kuchni chcąc zrobić sobie gorącą herbatę. Nie zdążyłam nawet dobrze otworzyć szafki, gdy poczułam wielkie dłonie na swoim biuście. Nie wierzyłam, nie chciałam wierzyć, że to on. Nadal do końca w to nie wierzę. I gdyby nie Vicky, która w porę weszła do kuchni to James znów by mnie zgwałcił. Jak na ironię jednak to ja okazałam się winna, bo Victoria wolała wierzyć nowemu chłopakowi niż własnej siostrze. Wyrzuciła mnie z domu na dwa miesiące. Bogu dzięki, że już wtedy Tom mieszkał sam, bo nie mam pojęcia gdzie bym się podziała.
- Zrobiłam źle - słyszę w końcu - Nawet bardzo, zachowałam się wtedy jak ostatnia suka, ale naprawdę chcę to naprawić.
- Trochę na to za późno - czuję łzy na policzkach - Jutro wyślę ci połowę tego co zarobiłam i będziemy kwita. Nie dzwoń już do mnie.
- Nie chcę tych pieniędzy, rozumiesz?! Nie po to dzwonię, martwię się o ciebie! O moją małą siostrę. Naprawdę chcę to naprawić i zrobię wszystko, aby tylko tego dokonać. Żałuję tego, co zrobiłam. Dlaczego ty tego nie widzisz?
Teraz już rozkleiłam się na dobre.
Nie potrafię jej wybaczyć. Ona nie jest Louisem, znała mnie od zawsze. Jestem jej siostrą, powinna trzymać moją stronę. Nie mogę zapomnieć jej takiej zdrady.
- Żegnaj Vicky - mówię i od razu się rozłączam, nie dając dojść jej do słowa.
Popadam w histerię, płaczę jak dziecko. Przepełnia mnie zarówno smutek jak i gniew. Muszę w coś uderzyć, albo zniszczyć. Akurat w ręce mam komórkę więc bez zastanowienia ciskam nią o ścianę. Widzę jak rozleciała się na kawałki, ale to było za mało. Biorę figurki stojące na komodzie i rzucam nimi we wszystkie możliwe kierunki, chcąc pozbyć się bólu wypełniającego mnie od środka. Dochodzi do mnie, że wcale nie jestem lepsza od Vicky. Potraktowałam ją jak przedmiot, zachowałam się jak straszna suka. To sprawia, że jestem jeszcze bardziej zła i już mam chwycić za stolik i nim rzucić, kiedy czuję czyjeś ramiona zamykające mnie w mocnym uścisku. W pierwszym momencie jestem śmiertelnie przerażona, uspokajam się dopiero kiedy czuję znajomy zapach. Louis nie puszcza mnie dopóki nie przestaję się miotać.
- Spokojnie - szepce mi do ucha - Już jest dobrze, uspokój się.
Przestaję się wierzgać i Louis korzystając z okazji odwraca mnie tak, aby widzieć moją twarz. Potem ujmuje ją w ręce i zmusza mnie abym na niego patrzyła. Nie chcę tego, ale wiem że nie odpuści. Widząc jego szaro-niebieskie tęczówki cała się rozluźniam. Patrzy na mnie tak łagodnie, bez grama rozczarowania, że złość natychmiast się ulatnia. Nie wiem jak to robi, nie wiem skąd się tu wziął, bo powinien być w Londynie i nie wiem co sobie teraz myśli, ale wiem, że jest po mojej stronie.
W końcu wtulam się w jego ramię, chcąc zapomnieć o całym świecie. Czuję jak Louis delikatnie głaszcze mnie wzdłuż kręgosłupa. Znów czuję łzy na policzkach, bo dochodzi do mnie co się przed chwilą stało.
Straciłam siostrę.
Colin Ralphy
Poprawiłem okulary zsuwające mi się z nosa i kontynuowałem pisanie raportu. Nie cierpiałem tego, ale rozumiałem że jest to potrzebne, więc dosyć często się znajduję na to czas. Wzdycham z irytacją widząc, że nie znalazłem się nawet w połowie pracy. Upijam łyk kawy z ulubionego kubka i piszę dalej, marząc aby ta męczarnia dobiegła już końca.
Nagle drzwi mojego gabinetu gwałtownie się otwierają i wpada przez nie zdyszana Meg. Marszczę brwi widząc jej przerażenie na twarzy.
- Coś się stało? - pytam.
Meg jedynie pokiwała głową i rzuciła coś na biurko. Wziąłem do ręki białą kopertę. To list.
- I w czym problem? - zapytałem już kompletnie nic nie rozumiejąc.
- Przeglądałam pocztę, jak zawsze i trafiłam na to - wskazała na kopertę - To jest nienormalne.
Spojrzałem obojętnie na kopertę i rzuciłem ją z powrotem na biurko. Patrzę na Meg z naganą.
- Już to przerabialiśmy, Meg - mówię lekko znudzony - Chłopcy mają zarówno fanów jak i hejterów i to, że dostają okropne wiadomości jest całkowicie normalne.
Meg wyglądała jakby właśnie dostała w twarz przez co zrobiło mi się trochę nieswojo.
- Zajrzyj do środka - mówi krótko, zawiązując ręce na piersiach.
Widząc, ze nie odpuści postanawiam dla świętego spokoju otworzyć kopertę. Wyjąłem z niej złożoną w pół kartkę. Otworzyłem ją i dostrzegłem zdjęcie.
Teraz już rozumiem.
Zdjęcie wyglądało trochę jak to robione z ukrycia przez paparazzi. W centrum była młoda dziewczyna zapatrzona w szybkę swojego telefonu. Chociaż fotografia robiona była z daleka i ktoś pokreślił brunetkę czerwonym markerem, to dokładnie wiedziałem kim ona jest. Poczułem niepokój ściskający mnie za żołądek. W prawym dolnym rogu znajdowała się wczorajsza data i nazwa miasta, którą jest Paryż. Moje serce zaczęło bić mocniej.
Alexandra jest w niebezpieczeństwie.
Louis
Kiedy się obudziłem Alex leżała wtulona w moje ramię, lecz już nie spała. Bawiła się rąbkiem kołdry, zupełnie jakby się nad czymś gorączkowo zastanawiała. Odgarnąłem jej włosy z czoła, dzięki czemu powróciła na ziemię. Wpatrywała się we mnie tymi pięknymi niebieskimi oczami. Uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy.
Nagle Aly dźwignęła się na łokcie i nie odrywając ode mnie wzroku połączyła nasze usta. Początkowo delikatnie pieściła moje wargi, ale z czasem nasze pocałunki stawały się coraz bardziej zachłanne. Czułem jak masuje kciukiem linie mojej szczęki. Nie wiem nawet kiedy przerzuciła nogę i znalazła się na mnie, nie przerywając naszych pocałunków. Zaczynałem się domyślać do czego zmierza, ale nie mogłem w to uwierzyć. Jak dotąd nie chciała nawet o tym rozmawiać.
Moje ręce znalazły się pod jej bluzką, na co szeroko się uśmiechnęła. Wyprostowała się wciąż siedząc na mnie okrakiem i zanim się zorientowałem, biała koszulka wylądowała na podłodze. Miana na sobie ładny koronkowy stanik. Spojrzałem na nią zaskoczony brakiem skrępowania, które towarzyszyło jej wcześniej. W jej oczach było coś dzikiego, czego nie dostrzegałem wcześniej. Alex widząc moje zawahanie uśmiechnęła się niewinnie. Nie potrzebowałem niczego więcej.
Szybkim i może zbyt gwałtownym ruchem przerzuciłem ją na plecy wpijając się w jej usta. Teraz to ja górowałem. Schodziłem pocałunkami coraz niżej. Usta, broda szyja do piersi. W między czasie Aly zdarła ze mnie koszulkę. Wodziła rękami po całym moim torsie. Wciąż nie wierzyłem w to, co się dzieje. Nagle Alex odepchnęła mnie mocno od siebie, przez co runąłem na poduszki. Wstała z łóżka i stanęła do mnie tyłem. Początkowo myślałem, że zrobiłem coś nie tak, ale gdy zaczęła kręcić zmysłowo biodrami i zdejmować wolno spodenki, wszystko zrozumiałem. Parę lat temu też się tak bawiliśmy.
Kiedy dżinsowe spodenki wylądowały na dywanie, dłonie dziewczyny sunęły wolno od ud do pośladków, zaczepiając się na gumce od majtek. Odsłoniła kawałek swojej niezwykle zgrabnej pupy, a ja zdałem sobie sprawę, że się oblizuję. Wtedy Aly puszcza materiał, pozostawiając go na miejscu i bierze się za odpinanie stanika. On też ląduje na podłodze. Dziewczyna odwraca się do mnie piersi rękami. Uśmiech nie schodzi z jej twarzy, gdy zmierza do mnie wolnym krokiem. Nasze usta znów się spotykają, a jej ręce siłują się z moim rozporkiem. Po chwili oboje jesteśmy już tylko w majtkach. Patrzę na jej piękne ciało. Jest idealna, pod każdym względem. Ujmuję jej twarz w dłonie, chcąc spojrzeć w jej niebieskie oczy.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - pytam spokojnie. Jestem właściwie pewien jej odpowiedzi.
Aly uśmiecha się ciepło.
- Jak nigdy.
Przez chwilę trwa cisza, lecz nie ma w niej ani trochę skrępowania. Po prostu cieszymy się tą chwilą. Czasami nie wierzę, że udało nam się to odbudować. Że znów jesteśmy tu razem. Że jej wybaczyłem. Wiem jednak, że moje życie nie miałoby sensu bez niej. Bo to ona nim jest.
Patrzę jej prosto w oczy.
- Kocham cię, Aly.
Dziewczyna wygląda na zaskoczoną, ale nic nie mówi. Przygląda mi się z zaciekawieniem, przygryzając przy tym wolną wargę. Milczy. Nie przeszkadza mi to, ważne że tutaj jest. Nie odeszła. To dla mnie potwierdzenie, że też jestem dla niej ważny. Nawet jeśli ona jeszcze o tym nie wiem.
Znów ją całuję, bardziej romantycznie i subtelnie. Chciałem by ta noc właśnie taka była, jedna z najlepszych w moim życiu.
***
Rozdział krótki, ale za to przy 15 szykuję niespodziankę. Miłego czytania i przepraszam, za jakiekolwiek błędy :)
niedziela, 29 listopada 2015
13
Zanim przeczytacie rozdział, chciałabym poruszyć pewną kwestię. Blog ma 30 obserwatorów ( za co bardzo dziękuję ), a pod postami są 2-3 komentarze. Proszę o wyrażanie swojej opinii na temat opowiadania, bo to naprawdę daje kopa do pracy. Dziękuję za uwagę :))
~***~
Obudziły mnie promyki słońca wpadające do pokoju przez zasłonkę. Zarzuciłam więc kołdrę na głowę i przewróciłam się na drugi bok, ale gdy wyciągnęłam rękę aby przytulić się do torsu Lou, zorientowałam się, że jestem sama. Odsłoniłam głowę aby się upewnić, że go nie ma. Zmarszczyłam brwi. Gdzie go już wywiało? Przyszło mi jeszcze do głowy, że może spadł z łóżka, więc dla pewności sprawdziła podłogę. Pusto.
~***~
Obudziły mnie promyki słońca wpadające do pokoju przez zasłonkę. Zarzuciłam więc kołdrę na głowę i przewróciłam się na drugi bok, ale gdy wyciągnęłam rękę aby przytulić się do torsu Lou, zorientowałam się, że jestem sama. Odsłoniłam głowę aby się upewnić, że go nie ma. Zmarszczyłam brwi. Gdzie go już wywiało? Przyszło mi jeszcze do głowy, że może spadł z łóżka, więc dla pewności sprawdziła podłogę. Pusto.
Trochę mnie to wytrąciło z równowagi. Dopiero co się pogodziliśmy a jego już nie ma. Westchnęłam głośno. On już taki jest, nie umie usiedzieć na miejscu.
Zeszłam z łóżka i podeszłam do walizki. Bogu dzięki, że byłam spakowana w Londynie, bo po telefonie ze szpitala pewnie wszystkiego bym zapomniała. Wyjęłam więc luźną, granatową koszulkę i moje ulubione, dopasowane dżinsy. Skoro jestem sama, to nie trudziłam się pójściem z ciuchami do łazienki, tylko od razu się przebrałam. Włosy związałam w luźnego koka i dałam sobie spokój z makijażem. Nie wyglądam bardziej tragicznie niż zazwyczaj.
Nagle zaczęło mi burczeć w brzuchu. Uśmiechnęłam się pod nosem i udałam się do kuchni. Otworzyłam lodówkę i wyjęłam mleko, chcąc nalać sobie trochę do szklanki. Wtedy dostrzegłam na blacie talerz z kanapkami i kubek herbaty. Obok leżała kartka zapisana nieregularnymi literami. Poznałabym ten charakter pisma wszędzie.
Zadzwonił Colin i musiałem lecieć natychmiast do Londynu. Wrócę dzisiaj w nocy, albo z samego rana. Zrobiłem ci śniadanie, żebyś się nie gniewała.
Louis xoxo
Ps. Wyglądasz słodko gdy śpisz.
Uśmiech sam wkradł mi się na twarz. Oczywiście wolałabym, żeby był tutaj, ale i tak wiele dla mnie zrobił. Przyleciał ze mną wbrew Colinowi, ryzykując miejsce w zespole. Na pewno mają teraz przez to jakieś opóźnienia czy coś w tym rodzaju. Mam nadzieję, że przeze mnie nie będzie miał kłopotów.
Dowiem się wszystkiego gdy wróci.
O ile wróci.
Szybko jednak pozbyłam się pesymistycznych myśli z głowy. Po wczorajszym dniu, jestem pewna, że do mnie wróci. Ufam mu.
Biorę więc jedną z kanapek leżących na białym talerzu. Nie mogą się przecież zmarnować.
Idąc białymi korytarzami szpitala, zaczęłam dostrzegać rzeczy, których nie widziałam wcześniej. Czy to miła pani, pracująca na recepcji. Czy zaskakująco duży rozmiar tego szpitala. W biegu pominęłam te szczegóły.
Będąc już prawie przy sali Jacka dostrzegłam Drinę, opierającą się o ścianę. Widząc mnie, uśmiechnęła się szeroko, jednak to nie zamaskowało ciemnych cieni pod jej oczami. Mało spała.
- Długo tu jesteś? - zapytałam również opierając się o ścianę.
Wzruszyła ramionami.
- Kilka godzin - przetarła zaspane oczy - Nie mogłam spać, nie wiedziałam co z sobą zrobić, więc przyszłam tutaj.
Poczułam ukłucie bólu patrząc na blondynkę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co musi przeżywać. Musi jej być naprawdę ciężko. Do tego ta ciąża, na samą myśl mam łzy w oczach. W prawdzie dopóki jestem w Paryżu to spróbuję jej jakoś pomóc, ale nie wiem ile to będzie trwać.
- Musisz się wysypiać ze względu na dziecko - przypomniałam jej.
Pokiwała głową.
- Wiem, ale... - westchnęła - Jak on się obudzi, to dopiero spokojnie zasnę.
Na twarzy Driny pojawiły się łzy.
Przytuliłam ją do siebie mocno. Potrzebowała mnie teraz naprawdę mocno. Została z tym wszystkim sama, jedynie ja mogę ją wesprzeć. Czuję jak koszulka przykleja mi się do skóry od wilgoci. Z tego wszystkiego i ja zaraz zacznę płakać. Trzymam się jednak, aby dodać otuchy Drinie.
- Potrzebujesz chwili przerwy - mówię w końcu - Chodź zjemy coś na mieście, a potem tu wrócimy. Na pewno umierasz z głodu. Małe driniątko też musi coś wziąć na ząb.
Drina zachichotała przez łzy.
- Chociaż jeszcze nie ma zębów - zauważyła - W porządku. Niedaleko jest bardzo fajna knajpa, możemy tam iść.
Przerzuciłam rękę przez jej ramię.
- Prowadź.
Louis
- Że co, kurwa?!
Patrzyłem zaskoczony na Colina. Szybko jednak szok zmienia się w złość.
Colin przygląda mi się bez wyrazu.
- Tracy ogłosiła publicznie, że jesteście parą i dlatego Alexandra wyjechała do Paryża. Masz mi powiedzieć co dalej.
Zmarszczyłem brwi.
- Nagle mam prawo głosu? Od kiedy to ja mogę decydować?
Colin był jednak niewzruszony moją uwagą. Przekrzywił lekko głowę i nadal obserwował mnie z zainteresowaniem.
- Mi zależy na dobru zespołu, a to z którą wolisz być dziewczyną, jest wyłącznie twoją sprawą. Musisz jednak szybko się decydować, bo za godzinę macie wywiad, na którym wszystko wszystkim wyjaśnisz - mówił tonem, który sugerował, że to nie podlega dyskusji.
Nie musiałem się jednak zastanawiać. Mój wybór by oczywisty.
- Wybieram Alex.
Mógłbym przysiąść, że na twarzy Colina pojawił się cień uśmiechu.
- Świetnie, więc poopowiadasz przed kamerą jaką psychopatką jest Morrell. Właściwie to nic nowego. Miłej zabawy - ruszył ku drzwiom, kiedy nagle sobie o czymś przypomniał i odwrócił się na pięcie - Po wywiadzie możesz lecieć do Paryża.
Pokiwałem głową, czekając aż wyjdzie. Kiedy to się stało, oparłem się o jego biurko i schowałem twarz w dłoniach. W tym momencie modliłem się, aby Alex o niczym się nie dowiedziała.
Alex
Tęskniłam za Driną bardziej niż myślałam. Kiedy będąc w restauracji, rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się jak dawniej, poczułam że bardzo mi tego brakowało.
- Tom często was odwiedza? - zapytałam biorąc do ust kolejny kęs moich naleśników.
- Był dwa tygodnie temu, przyjeżdża przynajmniej raz w miesiącu. Przecież on nie może wytrzymać dłużej bez Jacka, są jak małżeństwo.
Zaśmiałam się na jej komentarz, ale coś w tym było. Wcześniej też rzadko się rozstawali.
- Czyżbyś była zazdrosna? - upiłam łyk prawie zimnej kawy. Albo błyskawicznie wystygła, albo tak długo tutaj siedzimy.
- Jak cholera, ale postanowiłam, że nie zrobię awantury aż przyłapię ich w dwuznacznej sytuacji.
Kiedy to usłyszałam zakrztusiłam się kawą i zaczęłam gwałtownie kasłać, co spowodowało jeszcze większy napad głupkowatego śmiechu blondynki. Kochana przyjaciółka, śmieje się zamiast mi pomóc. Chociaż ja zrobiłabym tak samo.
Kiedy w końcu udaje mi się opanować, Drina jest już cała czerwona.
- To było aż takie śmieszne? - pytam zdziwiona.
- Przepraszam - powiedziała ocierając łzę z policzka - Hormony i te sprawy.
Pokręciłam głową z rozbawieniem. Przyszło mi na myśl, że kiedy Jack wyjdzie ze szpitala na pewno nie będzie się z nią nudził.
- Który to w ogóle miesiąc? Kiedy będziesz miała brzuszek? - zapytałam i sama byłam zdziwiona podekscytowaniem w moim głosie. Ale cóż... Cholernie się cieszę.
- Końcówka czwartego i już trochę widać - usiadła bokiem do mnie i położyła rękę na brzuchu - Widzisz?
Znów pokręciłam głową.
- Jesteś tak samo chuda jak byłaś - nagle coś mi przyszło do głowy - Może ty wcale nie jesteś w ciąży? Lekarz cię okłamał.
Drina spojrzała na mnie jak na głupią.
- Zabiłabym żabojada - przyznała z niezwykle poważną miną - Ale na jego szczęście robił mi już usg i widziałam malucha.
- Ma szczęście.
Dopiłam swoją zimną kawę i odstawiłam filiżankę na pusty talerz po naleśnikach. Byłam najedzona do granic możliwości. Podniosłam wzrok i dostrzegłam, że Drina przygląda mi się z miną, którą bardzo dobrze znam. Przybierała ją zawsze, gdy chciała mi coś ważnego powiedzieć, albo zapytać.
I tym razem nie było wyjątku.
- O co chodzi z tobą i Louisem?
Przygryzłam dolną wargę słysząc jej pytanie. Sama chciałabym wiedzieć.
- Jak to? - zapytałam marszcząc brwi - Wszystko jest w porządku.
- Chodzi mi o to że... - przerwała szukając odpowiedniego słowa - Znam cię Alex. Wtedy jak rozmawialiśmy na videoczacie widziałam, że nie wszystko jest w porządku. Nie byliście tacy jak kiedyś, inaczej się zachowywaliście. Potem w gazetach pisali o waszym rozstaniu i jego zdradzie. A wczoraj pojawiliście się oboje w szpitalu. Po prostu chcę zrozumieć o co w tym chodzi, bo nie chcę abyś znowu płakała przez dwa lata. Wiem, że bardzo ci na nim zależy i obiecuję, że własnoręcznie go zabiję, jeśli znowu ci coś zrobi.
Zaniemówiłam. Nie spodziewałam się aż takiego poparcia ze strony Driny. Zawsze wydawało mi się, że będzie mimo wszystko bronić Louisa, w końcu zawsze się świetnie dogadywali. Jednak słysząc jej słowa nie jestem już tego taka pewna.
- Dziękuję, nawet nie wiesz jak duże ma to dla mnie znaczenie - mówię naprawdę szczerze.
- Nie dziękuj mi, tylko wszystko wytłumacz. Chcę to, do jasnej cholery, zrozumieć. Od samego początku do teraz.
Przez dłuższą chwilę trwała cisza.
W mojej głowie pojawiały się setki pytań. Mam jej powiedzieć o wszystkim? Teraz? Nie, to na pewno nie jest odpowiednie miejsce. Musimy być same, bez żadnych świadków.
Nie wiem czy jestem gotowa przypominać sobie to wszystko. Ale czy kiedykolwiek będę? Na to nie da się przygotować. Chciałam o tym opowiedzieć Louisowi i pewnie któregoś dnia to zrobię. Ale byłam głupia nie zwierzając się jedynej przyjaciółce. Może o wiele łatwiej byłoby mi przejść przez to wszystko, gdyby wiedziała. Czuję, że się czerwienię.
Otwieram usta aby powiedzieć, że opowiem jej prawdę, ale nie tutaj, gdy do naszego stolika podchodzi kelner. Drina prosi o rachunek i już po chwili obie zakładamy płaszcze i w ciszy wychodzimy z lokalu. Ta cisza jednak nie trwa długo.
- Co skłoniło panią do przyjazdu do Paryża? Długo zamierza pani tu zostać?!
- Jak pani znosi rozstanie z Louisem?!
- Co może pani powiedzieć o Tracy Morrell?!
- Czy jest coś, co chciałaby pani jej powiedzieć?!
Pytania i flesze aparatów padały z każdej strony, kompletnie mnie zamraczając. Jestem w tak ciężkim szoku, że przez dłuższą chwilę nie mogę się ruszyć. Gdyby nie Drina, prawdopodobnie stałabym jak kołek w jednym miejscu.
Staramy się przecisnąć przez tłum, ale nie jest to łatwe. W dodatku reporterzy krzyczą coraz głośniej i zadają coraz bardzie absurdalne pytania.
- Jakiś komentarz na spekulacje o ślubie Morrell i Tomlinsona?!
- Uważa pani, że ich związek przetrwa?
- Chodzą plotki o ciąży Tracy, co na to powiesz?!
Na ostatnie pytanie niemal wybuchłam histerycznym śmiechem. Jak ciąża do licha? O czym ci ludzi mówią?
Drina ciągnie mnie za rękę do stojącej na ulicy taksówki i niemal wpycha do środka. Bogu dzięki, że przynajmniej ona potrafi zachować zimną krew. Ruszamy zostawiając krzyczących pismaków z tyłu.
A ja jestem tak oszołomiona, że nie wiem co powiedzieć.
- O to mi właśnie chodziło - powiedziała Drina patrząc na mnie ze współczuciem - Ślub Louisa i Tracy? O co im chodziło do diabła?
Przed oczami stanął mi obraz tej suki w białej sukni i Louisa w czarnym garniturze. Stali przy ołtarzu trzymając się za ręce. Najpierw ona mówiła uroczyste tak, następnie on. Potem złączyli się w pocałunku, a wszyscy goście zaczęli im bić brawo. A mi zebrało się na wymioty.
Wyrzuciłam ich ze swojej głowy i skupiłam się na Drinie.
- Sama chciałabym to wiedzieć.
Teraz nie byłam już taka pewna, czy Louis jednak dzisiaj wróci.
Do nocy siedziałyśmy potem w szpitalu, rozmawiając o różnych rzeczach. Starannie jednak omijałyśmy temat Louisa. Nie chciałam o nim rozmawiać, aby się nie nakręcać. Obiecał, że wróci to tak właśnie zrobi i koniec.
Kiedy wróciłam do hotelu, pierwsze co zrobiłam to wzięłam gorący prysznic. Chciałam zmyć z siebie cały dzisiejszy dzień i zasnąć otulając się miękką białą pościelą. Wiem jednak, że pomimo moich chęci to nie dam rady zasnąć. Nie dopóki, nie zobaczę Louisa przekraczającego próg.
Po wyjściu z łazienki założyłam piżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Żaby zająć czymś myśli włączyłam telewizję. Kiedy jednak przejrzałam kilkadziesiąt kanałów i każdy był w całości po francusku, wyłączyłam go i rzuciłam pilot na drugą stronę pokoju klnąc pod nosem. Sprawdziłam zegarek, pierwsza dwadzieścia osiem. Chyba jednak jestem skazana na swoje przemyślenia.
Kiedy parę godzin później drzwi do apartamentu się otwierają niemal podskakuję przerażona. Uspokajam się dopiero, gdy widzę, że to tylko Louis.
O Boże to Louis!
Wychodzę z pod kołdry i z uśmiechem na twarzy całuję go w policzek.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał przyglądając mi się uważnie - Jest czwarta nad ranem.
Przygryzłam dolną wargę i wzruszyłam ramionami.
- Po prostu nie mogłam zasnąć.
Nie mogę też się skupić, przez te szaro-niebieskie tęczówki skanujące mnie od stóp do głów. Po chwili jednak Louis uśmiecha się i zmniejsza dystans między nami, tak że stykami się klatkami piersiowymi.
- Przebiorę się i razem się położymy, zgoda? - zapytał.
Pokiwałam głową czując miłe ciepło w żołądku. Louis złożył subtelny pocałunek na moim czole po czym udał się do kuchni. Patrzyłam na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał i w mojej głowie pojawiła się Tracy. Muszę zapytać teraz, bo inaczej już nigdy się nie odważę.
- Louis? Mogę ci zadać głupie pytanie? Bo nurtuje mnie to już od obiadu - zapytałam ruszając za nim. Stał oparty o szafki z butelką wody w ręce.
- Pytaj - powiedział przykładając gwint do ust.
Nabrałam dużo powietrza w płuca. Jak nie teraz to nigdy.
- Bierzesz ślub z Tracy?
To nie jest do końca to, o co chciałam zapytać. Byłam bardzo zdenerwowana i wyszło jak wyszło. Wystarczyło jednak aby Louis opluł pół kuchni wodą.
- Co? - zapytał marszcząc uroczo brwi - Skąd ci to przyszło do głowy?
- Też byłam zaskoczona kiedy chmara ludzi z kamerami kazała mi skomentować wasz związek i ciążę Morrell - ostatnie słowa wymówiłam z takim niesmakiem, że aż się skrzywiłam.
Louis patrzył na mnie zaskoczony, jakby nie docierało do niego co mówię. Dopiero po chwili odstawił butelkę i podszedł do mnie. Chciał objąć mnie w pasie, lecz szybko się cofnęłam. Widziałam, że go to zabolało, ale musiałam wiedzieć co się dzieje.
Louis przeczesał ręką włosy.
- Nie ma żadnego związku i, strzeż mnie Panie, ciąży. Tracy naopowiadała mediom różnych bzdur na nasz temat, a oni wszystko kupili. Dlatego byłem dzisiaj w Londynie, żeby wszystko wyjaśnić.
Widziałam, że jest poirytowany tą niezręczną sytuacją, ale chciałam wszystko wiedzieć.
- I co powiedziałeś?
- Że Morrell jest idiotką, cała ta błazenada była ustawiona, a my nadal jesteśmy razem i bardzo dobrze nam się układa.
Poczułam ukłucie wyrzutów sumienia i stwierdziłam, że jestem idiotką. Jak mogłam w niego zwątpić w Lou? Przecież udowodnił mi już, że mogę mu ufać. Dlaczego więc wciąż mam z tym takie problemy? Jest mi teraz strasznie głupio.
- Przepraszam - mówię w końcu spuszczając wzrok - Jestem kretynką, nie powinnam się w ogóle przejmować tymi bzdurami.
Poczułam jego palce na mojej brodzie i po chwili już patrzyliśmy sobie w oczy. Jego wzrok był łagodny, tak samo jak ton głosu.
- Media to dla ciebie coś nowego. Po prostu nie wierz w te bzdety, które mówią albo wypisują.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Louis uśmiechnął się lekko.
- Chodźmy spać, późno już.
Ps. Wyglądasz słodko gdy śpisz.
Uśmiech sam wkradł mi się na twarz. Oczywiście wolałabym, żeby był tutaj, ale i tak wiele dla mnie zrobił. Przyleciał ze mną wbrew Colinowi, ryzykując miejsce w zespole. Na pewno mają teraz przez to jakieś opóźnienia czy coś w tym rodzaju. Mam nadzieję, że przeze mnie nie będzie miał kłopotów.
Dowiem się wszystkiego gdy wróci.
O ile wróci.
Szybko jednak pozbyłam się pesymistycznych myśli z głowy. Po wczorajszym dniu, jestem pewna, że do mnie wróci. Ufam mu.
Biorę więc jedną z kanapek leżących na białym talerzu. Nie mogą się przecież zmarnować.
Idąc białymi korytarzami szpitala, zaczęłam dostrzegać rzeczy, których nie widziałam wcześniej. Czy to miła pani, pracująca na recepcji. Czy zaskakująco duży rozmiar tego szpitala. W biegu pominęłam te szczegóły.
Będąc już prawie przy sali Jacka dostrzegłam Drinę, opierającą się o ścianę. Widząc mnie, uśmiechnęła się szeroko, jednak to nie zamaskowało ciemnych cieni pod jej oczami. Mało spała.
- Długo tu jesteś? - zapytałam również opierając się o ścianę.
Wzruszyła ramionami.
- Kilka godzin - przetarła zaspane oczy - Nie mogłam spać, nie wiedziałam co z sobą zrobić, więc przyszłam tutaj.
Poczułam ukłucie bólu patrząc na blondynkę. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co musi przeżywać. Musi jej być naprawdę ciężko. Do tego ta ciąża, na samą myśl mam łzy w oczach. W prawdzie dopóki jestem w Paryżu to spróbuję jej jakoś pomóc, ale nie wiem ile to będzie trwać.
- Musisz się wysypiać ze względu na dziecko - przypomniałam jej.
Pokiwała głową.
- Wiem, ale... - westchnęła - Jak on się obudzi, to dopiero spokojnie zasnę.
Na twarzy Driny pojawiły się łzy.
Przytuliłam ją do siebie mocno. Potrzebowała mnie teraz naprawdę mocno. Została z tym wszystkim sama, jedynie ja mogę ją wesprzeć. Czuję jak koszulka przykleja mi się do skóry od wilgoci. Z tego wszystkiego i ja zaraz zacznę płakać. Trzymam się jednak, aby dodać otuchy Drinie.
- Potrzebujesz chwili przerwy - mówię w końcu - Chodź zjemy coś na mieście, a potem tu wrócimy. Na pewno umierasz z głodu. Małe driniątko też musi coś wziąć na ząb.
Drina zachichotała przez łzy.
- Chociaż jeszcze nie ma zębów - zauważyła - W porządku. Niedaleko jest bardzo fajna knajpa, możemy tam iść.
Przerzuciłam rękę przez jej ramię.
- Prowadź.
Louis
- Że co, kurwa?!
Patrzyłem zaskoczony na Colina. Szybko jednak szok zmienia się w złość.
Colin przygląda mi się bez wyrazu.
- Tracy ogłosiła publicznie, że jesteście parą i dlatego Alexandra wyjechała do Paryża. Masz mi powiedzieć co dalej.
Zmarszczyłem brwi.
- Nagle mam prawo głosu? Od kiedy to ja mogę decydować?
Colin był jednak niewzruszony moją uwagą. Przekrzywił lekko głowę i nadal obserwował mnie z zainteresowaniem.
- Mi zależy na dobru zespołu, a to z którą wolisz być dziewczyną, jest wyłącznie twoją sprawą. Musisz jednak szybko się decydować, bo za godzinę macie wywiad, na którym wszystko wszystkim wyjaśnisz - mówił tonem, który sugerował, że to nie podlega dyskusji.
Nie musiałem się jednak zastanawiać. Mój wybór by oczywisty.
- Wybieram Alex.
Mógłbym przysiąść, że na twarzy Colina pojawił się cień uśmiechu.
- Świetnie, więc poopowiadasz przed kamerą jaką psychopatką jest Morrell. Właściwie to nic nowego. Miłej zabawy - ruszył ku drzwiom, kiedy nagle sobie o czymś przypomniał i odwrócił się na pięcie - Po wywiadzie możesz lecieć do Paryża.
Pokiwałem głową, czekając aż wyjdzie. Kiedy to się stało, oparłem się o jego biurko i schowałem twarz w dłoniach. W tym momencie modliłem się, aby Alex o niczym się nie dowiedziała.
Alex
Tęskniłam za Driną bardziej niż myślałam. Kiedy będąc w restauracji, rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się jak dawniej, poczułam że bardzo mi tego brakowało.
- Tom często was odwiedza? - zapytałam biorąc do ust kolejny kęs moich naleśników.
- Był dwa tygodnie temu, przyjeżdża przynajmniej raz w miesiącu. Przecież on nie może wytrzymać dłużej bez Jacka, są jak małżeństwo.
Zaśmiałam się na jej komentarz, ale coś w tym było. Wcześniej też rzadko się rozstawali.
- Czyżbyś była zazdrosna? - upiłam łyk prawie zimnej kawy. Albo błyskawicznie wystygła, albo tak długo tutaj siedzimy.
- Jak cholera, ale postanowiłam, że nie zrobię awantury aż przyłapię ich w dwuznacznej sytuacji.
Kiedy to usłyszałam zakrztusiłam się kawą i zaczęłam gwałtownie kasłać, co spowodowało jeszcze większy napad głupkowatego śmiechu blondynki. Kochana przyjaciółka, śmieje się zamiast mi pomóc. Chociaż ja zrobiłabym tak samo.
Kiedy w końcu udaje mi się opanować, Drina jest już cała czerwona.
- To było aż takie śmieszne? - pytam zdziwiona.
- Przepraszam - powiedziała ocierając łzę z policzka - Hormony i te sprawy.
Pokręciłam głową z rozbawieniem. Przyszło mi na myśl, że kiedy Jack wyjdzie ze szpitala na pewno nie będzie się z nią nudził.
- Który to w ogóle miesiąc? Kiedy będziesz miała brzuszek? - zapytałam i sama byłam zdziwiona podekscytowaniem w moim głosie. Ale cóż... Cholernie się cieszę.
- Końcówka czwartego i już trochę widać - usiadła bokiem do mnie i położyła rękę na brzuchu - Widzisz?
Znów pokręciłam głową.
- Jesteś tak samo chuda jak byłaś - nagle coś mi przyszło do głowy - Może ty wcale nie jesteś w ciąży? Lekarz cię okłamał.
Drina spojrzała na mnie jak na głupią.
- Zabiłabym żabojada - przyznała z niezwykle poważną miną - Ale na jego szczęście robił mi już usg i widziałam malucha.
- Ma szczęście.
Dopiłam swoją zimną kawę i odstawiłam filiżankę na pusty talerz po naleśnikach. Byłam najedzona do granic możliwości. Podniosłam wzrok i dostrzegłam, że Drina przygląda mi się z miną, którą bardzo dobrze znam. Przybierała ją zawsze, gdy chciała mi coś ważnego powiedzieć, albo zapytać.
I tym razem nie było wyjątku.
- O co chodzi z tobą i Louisem?
Przygryzłam dolną wargę słysząc jej pytanie. Sama chciałabym wiedzieć.
- Jak to? - zapytałam marszcząc brwi - Wszystko jest w porządku.
- Chodzi mi o to że... - przerwała szukając odpowiedniego słowa - Znam cię Alex. Wtedy jak rozmawialiśmy na videoczacie widziałam, że nie wszystko jest w porządku. Nie byliście tacy jak kiedyś, inaczej się zachowywaliście. Potem w gazetach pisali o waszym rozstaniu i jego zdradzie. A wczoraj pojawiliście się oboje w szpitalu. Po prostu chcę zrozumieć o co w tym chodzi, bo nie chcę abyś znowu płakała przez dwa lata. Wiem, że bardzo ci na nim zależy i obiecuję, że własnoręcznie go zabiję, jeśli znowu ci coś zrobi.
Zaniemówiłam. Nie spodziewałam się aż takiego poparcia ze strony Driny. Zawsze wydawało mi się, że będzie mimo wszystko bronić Louisa, w końcu zawsze się świetnie dogadywali. Jednak słysząc jej słowa nie jestem już tego taka pewna.
- Dziękuję, nawet nie wiesz jak duże ma to dla mnie znaczenie - mówię naprawdę szczerze.
- Nie dziękuj mi, tylko wszystko wytłumacz. Chcę to, do jasnej cholery, zrozumieć. Od samego początku do teraz.
Przez dłuższą chwilę trwała cisza.
W mojej głowie pojawiały się setki pytań. Mam jej powiedzieć o wszystkim? Teraz? Nie, to na pewno nie jest odpowiednie miejsce. Musimy być same, bez żadnych świadków.
Nie wiem czy jestem gotowa przypominać sobie to wszystko. Ale czy kiedykolwiek będę? Na to nie da się przygotować. Chciałam o tym opowiedzieć Louisowi i pewnie któregoś dnia to zrobię. Ale byłam głupia nie zwierzając się jedynej przyjaciółce. Może o wiele łatwiej byłoby mi przejść przez to wszystko, gdyby wiedziała. Czuję, że się czerwienię.
Otwieram usta aby powiedzieć, że opowiem jej prawdę, ale nie tutaj, gdy do naszego stolika podchodzi kelner. Drina prosi o rachunek i już po chwili obie zakładamy płaszcze i w ciszy wychodzimy z lokalu. Ta cisza jednak nie trwa długo.
- Co skłoniło panią do przyjazdu do Paryża? Długo zamierza pani tu zostać?!
- Jak pani znosi rozstanie z Louisem?!
- Co może pani powiedzieć o Tracy Morrell?!
- Czy jest coś, co chciałaby pani jej powiedzieć?!
Pytania i flesze aparatów padały z każdej strony, kompletnie mnie zamraczając. Jestem w tak ciężkim szoku, że przez dłuższą chwilę nie mogę się ruszyć. Gdyby nie Drina, prawdopodobnie stałabym jak kołek w jednym miejscu.
Staramy się przecisnąć przez tłum, ale nie jest to łatwe. W dodatku reporterzy krzyczą coraz głośniej i zadają coraz bardzie absurdalne pytania.
- Jakiś komentarz na spekulacje o ślubie Morrell i Tomlinsona?!
- Uważa pani, że ich związek przetrwa?
- Chodzą plotki o ciąży Tracy, co na to powiesz?!
Na ostatnie pytanie niemal wybuchłam histerycznym śmiechem. Jak ciąża do licha? O czym ci ludzi mówią?
Drina ciągnie mnie za rękę do stojącej na ulicy taksówki i niemal wpycha do środka. Bogu dzięki, że przynajmniej ona potrafi zachować zimną krew. Ruszamy zostawiając krzyczących pismaków z tyłu.
A ja jestem tak oszołomiona, że nie wiem co powiedzieć.
- O to mi właśnie chodziło - powiedziała Drina patrząc na mnie ze współczuciem - Ślub Louisa i Tracy? O co im chodziło do diabła?
Przed oczami stanął mi obraz tej suki w białej sukni i Louisa w czarnym garniturze. Stali przy ołtarzu trzymając się za ręce. Najpierw ona mówiła uroczyste tak, następnie on. Potem złączyli się w pocałunku, a wszyscy goście zaczęli im bić brawo. A mi zebrało się na wymioty.
Wyrzuciłam ich ze swojej głowy i skupiłam się na Drinie.
- Sama chciałabym to wiedzieć.
Teraz nie byłam już taka pewna, czy Louis jednak dzisiaj wróci.
Do nocy siedziałyśmy potem w szpitalu, rozmawiając o różnych rzeczach. Starannie jednak omijałyśmy temat Louisa. Nie chciałam o nim rozmawiać, aby się nie nakręcać. Obiecał, że wróci to tak właśnie zrobi i koniec.
Kiedy wróciłam do hotelu, pierwsze co zrobiłam to wzięłam gorący prysznic. Chciałam zmyć z siebie cały dzisiejszy dzień i zasnąć otulając się miękką białą pościelą. Wiem jednak, że pomimo moich chęci to nie dam rady zasnąć. Nie dopóki, nie zobaczę Louisa przekraczającego próg.
Po wyjściu z łazienki założyłam piżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Żaby zająć czymś myśli włączyłam telewizję. Kiedy jednak przejrzałam kilkadziesiąt kanałów i każdy był w całości po francusku, wyłączyłam go i rzuciłam pilot na drugą stronę pokoju klnąc pod nosem. Sprawdziłam zegarek, pierwsza dwadzieścia osiem. Chyba jednak jestem skazana na swoje przemyślenia.
Kiedy parę godzin później drzwi do apartamentu się otwierają niemal podskakuję przerażona. Uspokajam się dopiero, gdy widzę, że to tylko Louis.
O Boże to Louis!
Wychodzę z pod kołdry i z uśmiechem na twarzy całuję go w policzek.
- Dlaczego nie śpisz? - zapytał przyglądając mi się uważnie - Jest czwarta nad ranem.
Przygryzłam dolną wargę i wzruszyłam ramionami.
- Po prostu nie mogłam zasnąć.
Nie mogę też się skupić, przez te szaro-niebieskie tęczówki skanujące mnie od stóp do głów. Po chwili jednak Louis uśmiecha się i zmniejsza dystans między nami, tak że stykami się klatkami piersiowymi.
- Przebiorę się i razem się położymy, zgoda? - zapytał.
Pokiwałam głową czując miłe ciepło w żołądku. Louis złożył subtelny pocałunek na moim czole po czym udał się do kuchni. Patrzyłam na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał i w mojej głowie pojawiła się Tracy. Muszę zapytać teraz, bo inaczej już nigdy się nie odważę.
- Louis? Mogę ci zadać głupie pytanie? Bo nurtuje mnie to już od obiadu - zapytałam ruszając za nim. Stał oparty o szafki z butelką wody w ręce.
- Pytaj - powiedział przykładając gwint do ust.
Nabrałam dużo powietrza w płuca. Jak nie teraz to nigdy.
- Bierzesz ślub z Tracy?
To nie jest do końca to, o co chciałam zapytać. Byłam bardzo zdenerwowana i wyszło jak wyszło. Wystarczyło jednak aby Louis opluł pół kuchni wodą.
- Co? - zapytał marszcząc uroczo brwi - Skąd ci to przyszło do głowy?
- Też byłam zaskoczona kiedy chmara ludzi z kamerami kazała mi skomentować wasz związek i ciążę Morrell - ostatnie słowa wymówiłam z takim niesmakiem, że aż się skrzywiłam.
Louis patrzył na mnie zaskoczony, jakby nie docierało do niego co mówię. Dopiero po chwili odstawił butelkę i podszedł do mnie. Chciał objąć mnie w pasie, lecz szybko się cofnęłam. Widziałam, że go to zabolało, ale musiałam wiedzieć co się dzieje.
Louis przeczesał ręką włosy.
- Nie ma żadnego związku i, strzeż mnie Panie, ciąży. Tracy naopowiadała mediom różnych bzdur na nasz temat, a oni wszystko kupili. Dlatego byłem dzisiaj w Londynie, żeby wszystko wyjaśnić.
Widziałam, że jest poirytowany tą niezręczną sytuacją, ale chciałam wszystko wiedzieć.
- I co powiedziałeś?
- Że Morrell jest idiotką, cała ta błazenada była ustawiona, a my nadal jesteśmy razem i bardzo dobrze nam się układa.
Poczułam ukłucie wyrzutów sumienia i stwierdziłam, że jestem idiotką. Jak mogłam w niego zwątpić w Lou? Przecież udowodnił mi już, że mogę mu ufać. Dlaczego więc wciąż mam z tym takie problemy? Jest mi teraz strasznie głupio.
- Przepraszam - mówię w końcu spuszczając wzrok - Jestem kretynką, nie powinnam się w ogóle przejmować tymi bzdurami.
Poczułam jego palce na mojej brodzie i po chwili już patrzyliśmy sobie w oczy. Jego wzrok był łagodny, tak samo jak ton głosu.
- Media to dla ciebie coś nowego. Po prostu nie wierz w te bzdety, które mówią albo wypisują.
Pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Louis uśmiechnął się lekko.
- Chodźmy spać, późno już.
niedziela, 22 listopada 2015
12
Wszystko działo się niemiłosiernie szybko. Nawet nie wiem kiedy opuściłam lotnisko i znalazłam się w pędzącym samochodzie. Miałam łzy na policzkach. Cały czas wmawiałam sobie, że mam tylko zły sen, że to nie jest jawa. Jednak z każdym uszczypnięciem coraz bardziej utwierdzałam się w tym, że to bolesna prawda.
Krzyczę do kierowcy aby się pospieszył. Jestem cała roztrzęsiona, nie panuję nad sobą. W mojej głowie pojawiają się czarne scenariusze. Bałam się jaki widok zastanę na miejscu. Przez telefon nie dowiedziałam się za wiele.
Czuję, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Początkowo jestem przerażona, ale po chwili przypominam sobie o obecności bruneta. Uparł się, że musi ze mną jechać. Jestem mu za to tak wdzięczna, że żadne słowa tego nie wyrażą.
Widzę w jego oczach wsparcie pomieszane ze strachem. On również się boi, jednak stara się być opanowanym. Dla mnie. Nagle zalewa mnie tak wielka fala ciepła od środka, że nie mogę powtrzymać uśmiechu. Chwytam jego dłoń, znajdującą się na moim ramieniu i splatam nasze palce. Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Był mi w tym momencie cholernie potrzebny.
Gdy znaleźliśmy się pod budynkiem szpitala, wystrzeliłam z samochodu jak strzała, a Louis zaraz za mną. Nie zważałam na krzyki personelu i oburzenie pacjentów. Muszę jak najszybciej znaleźć przyjaciół. Staję przed windami, przyciskam przycisk i czekam, aż jedna z nich przyjedzie. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcie na które piętro się udać. Odwracam się i widzę Louisa biegnącego od recepcji. Patrzę na niego pytający wzrokiem.
- Czwarte piętro - mówi krótko. W tym samym momencie podjeżdża winda.
Wsiadamy do niej oboje i w ciszy jedziemy na górę. Jestem cała podenerwowana. Wyjadę mi się, że winda również jest przeciwko nie i celowo jedzie tak wolno.
W końcu drzwi się otwierają i razem z Lou idziemy sterylnym korytarzem. Sprawdzam każdą salę, bojąc się tego co w niej zastanę. I wtedy dostrzegam blondynkę.
- Drina!
Podbiegam do niej i zamykam ją w mocnym uścisku. Trochę się uspokajam, bo skoro siedzi na korytarzu w swoich ubraniach, to pewnie nic poważnego jej się nie stało. Widzę jedynie bandaż na jej głowie. Po za tym jest cała.
Odrywam się od przyjaciółki i dopiero wtedy dostrzegam, że ona płacze.
- Co się dzieję? - pytam już naprawdę przerażona - Gdzie jest Jack?
Drina zanosiła się płaczem. Nie mogła nic z siebie wykrztusić.
- Operują go - mówi wreszcie - Jest źle, Al. Naprawdę źle.
Teraz to ona przytuliła się do mnie. Była cała roztrzęsiona.
- On mnie nie może opuścić, rozumiesz?! - wyła - Nie mo... Nie może opuścić nas! Mnie i dziecka! On miał być ojcem, do jasnej cholery!
Moje oczy szerzej się otworzyły. Z nad głowy blondynki, dostrzegłam też zaskoczonego Louisa.
Drina jest w ciąży.
Po paru godzinach czekania Drina zasnęła mi ramieniu. Była wykończona. Najpierw wypadek, potem czekanie w napięciu ja koniec operacji. Kobieta w cięży nie powinna się tyle denerwować.
Spojrzałam na Louisa opartego o ścianę. Zarówno w podróży jak i w szpitalu prawie w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Miałam mu za złe całą historię z Tracy, chociaż fakt, że mi znów pomógł, trochę łagodził sytuację.
Po telefonie ze szpitala dostałam ataku paniki. Nie miałam pojęcia co robić, jak dostać się teraz do Paryża. Kompletnie się pogubiłam. To Louis pomógł mi odzyskać rozum. Wynajął prywatny odrzutowiec i bardzo szybko udało nam się znaleźć w szpitalu. Gdyby nie on nie wiem co bym zrobiła.
Nie podoba mi się ta cisza między nami. Chciałabym z nim porozmawiać, wszystko wyjaśnić. Nie wiedziałam jednak, jak zacząć. Wszystko wydawało mi się nie na miejscu. Tylko jedno przychodziło mi do głowy i zdecydowanie należało, abym to powiedziała.
- Dziękuję - mówię cicho - Naprawdę mi pomogłeś.
Louis kiwną głową.
- Nie masz za co dziękować. Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Po za tym to są i moi znajomi.
I to by było chyba na tyle jeśli chodzi o dialog.
Byłam rozdarta. Z jednej strony myślami byłam przy Jacku, który walczył teraz o życie na stole operacyjnym, ale z drugiej był Louis. Zajmował on zdecydowanie więcej miejsca w mojej głowie od umierającego Jacka, za co byłam na siebie cholernie wściekła. Mój przyjaciel umiera, a ja myślę o takich głupotach jak niby związek, albo czy Louis był wczoraj ze mną szczery. Jestem okropna.
Muszę jednak czymś się zająć, bo inaczej zwariuję. Ze względu i na Jacka i na Louisa.
- Jesteś na mnie zły? - pytam i nagle zdaję sobie sprawę, że znowu płaczę. Nawet nie wiem dlaczego.
Louis wydaje się zaskoczony moim pytaniem, a widząc łzy na moich policzkach jest jeszcze bardziej zdezorientowany.
Kręci głową.
- Jak mógłbym być na ciebie zły, Aly? - podszedł do mnie i przykucnął, ujmując moje dłonie w swoje.
Musiałam z nim teraz szczerze porozmawiać. Jak nie teraz to nie wiem kiedy.
- To nie jest tak, że ci nie ufam - zaczęłam niepewnie - Po prostu jak zobaczyłam ciebie i Tracy... To mnie zabolało bardziej niż się spodziewałam - pokręciłam głową - Ja nie byłam przygotowana na nic takiego Lou. Z resztą nadal nie jestem. To co się między nami dzieje mnie przeraża.
- Spokojnie - uśmiechnął się łagodnie, szukając mojego wzroku - Nie ma pośpiechu. Wszystko po kolei, nie spieprzę tego po raz kolejny. Obiecuję. Powiedz mi tylko, czy chcesz abym próbował?
Teraz i na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Chcę. Bardzo chcę.
I w tym momencie z bloku operacyjnego wyszedł lekarz.
Kiedy otworzyłam oczy światło w łazience się świeciło i dochodził z niej dźwięk lecącej wody. Louis musiał wrócić ze szpitala. Spojrzałam na zegarek. 2:27. Na pewno jest potwornie zmęczony. Nagle poczułam ogromne wyrzuty sumienia, że sama poszłam odpoczywać a jego zostawiłam w szpitalu. To ja powinnam się tam znajdować.
Operacja Jacka zakończyła się pomyślnie. Lekarze są dobrej myśli, jednak przez kilka następnych dni Jack będzie nieprzytomny. Kiedy tylko to usłyszeliśmy kamień spadł nam z serca. Louis kazał mi i Drinie odpocząć i właściwie wygonił nas ze szpitala, a sam w nim został, czuwając przy łóżku Jacka.
Musi padać z nóg.
Moje wyrzuty sumienia się podwoiły kiedy przypomnę sobie jak potraktowałam go w Londynie. Wtedy uznałam, że robi to wszystko dla swojego medialnego wizerunku. Teraz widzę jednak, że się myliłam. Nigdy nie widziałam bardziej szczerego Louisa. Może i potrafilibyśmy wszystko odbudować. Problem w tym, że nie wiem jak przyjąłby prawdę tamtej nocy. Chociaż nikt nie każe mi go o tym informować. Mogę mu nic nie mówić. Jestem jednak pewna, że gdybym dalej kłamała, to nic by z tego nie wyszło.
Jednak czy ja jestem gotowa komuś o tym powiedzieć?
Jedno wiem na pewno. Jeśli mam się komuś zwierzyć, to tylko jemu.
Nagle drzwi łazienki się otwierają, a ja nie wiedząc co zrobić, zamykam oczy i udaję, że śpię. Karcę się za to w duchu, bo zachowuję się jak tchórz. Słyszę kroki Louisa. Jestem niemal pewna, że stoi obok mnie, boję się otworzyć oczy aby to sprawdzić. Po chwili Louis okrył mnie szczelnie kołdrą i odszedł. Nie czuję jednak, aby łóżko się uginało, co znaczy, że nie kładzie się obok. Uchylam lekko powieki i widzę jak szykuje sobie posłanie na kanapie. Nie ma na sobie koszulki, jest w samych dżinsach. Mimo zgaszonego światła widzę jego zmęczony wyraz twarzy. Po chwili wzdycha głośno i kładzie się na, pewnie niezbyt wygodnej, kanapie.
Teraz czuję potrójne wyrzuty sumienia.
Byłam przywiązana do łóżka. Próbowałam się uwolnić, na próżno. Liny była zbyt mocne. Przerażona rozglądałam się wokół. Pokój pogrążony był w ciemnościach, nic nie było widać. Słyszałam jednak kroki. Coraz wyraźniej, jakby zbliżały się w moją stronę. Ogarnęła mnie panika. Co tu się dzieję? Gdzie ja jestem? Pytania pojawiały się w mojej głowie jedno za drugim. Sytuacja nie wyglądała ciekawie.
Nagle poczułam, że ktoś zdejmuje mi buty. Podniosłam głowę aby ujrzeć napastnika, jednak ten był zamaskowany. Poczułam narastający strach, ale nie płakałam. Starałam się zachować zimną krew. Musiałam się stamtąd wydostać.
- Kim jesteś? - zapytałam, choć sama nie rozumiałam w jakim celu. Wątpię, że porywacz zdradzi mi swoją tożsamość.
- Rozwiąż mnie - szepczę błagalnie.
Mężczyzna spojrzał na mnie i chociaż nie widziałam jego twarzy, to miałam wrażenie, że się uśmiecha. Drwi sobie.
To sprawiło, że poczułam falę gniewu wypełniająca mnie od środka. Zaczęłam krzyczeć najróżniejsze przekleństwa i wyzwiska, jakie tylko przyszły mi do głowy. Wierzgałam się przy tym, jakbym wierzyła, że uda mi się uwolnić. Chciałam po prostu zdenerwować tego faceta.
I udało mi się.
Mężczyzna wymierzył mi tak mocne uderzenie w twarz, że przez chwilę nie mogłam nabrać tchu. Łzy napłynęły mi do oczu. Mimo to dostrzegłam ruch po drugiej stronie pokoju. Nie mogłam rozpoznać postaci, stała zanurzona w ciemnościach.
- Pomóż mi - mój głos się łamał od płaczu.
Postać zrobiła kilka kroków w przód, stając w wiązce światła. Moje oczy szerzej się otworzyły. Znałam tą kobietę bardzo dobrze i miałam nadzieję, że więcej jej nie zobaczę.
To moja matka.
- Dlaczego miałabym pomóc komuś, kogo los kompletnie mnie nie obchodzi?
Nie wierzyłam własnym uszom. Jak ona może tak w ogóle mówić?
Broda zaczęła mi latać, a po twarzy spływały świeże łzy.
- Jestem twoją córką, do jasnej cholery! - wykrzyknęłam, dławiąc się łzami. Wpadłam w histerię, zrobiło mi się duszno. Miałam wrażenie, że pomieszczenie staje się mniejsze niż było w rzeczywistości. Serce biło mi jak oszalałe. Bałam się, naprawdę mocno.
Nagle jednak poczułam ulgę. Otworzyłam oczy i zaskoczona stwierdziłam, że liny są przecięte. Usiadłam na metalowym łóżku i wtedy zobaczyłam Vicky z wielkim nożem w ręce. Z jednej strony poczułam radość na widok siostry, ale z drugiej niepokoiło mnie narzędzie w jej dłoni. Niespodziewanie, zupełnie jakby czytała mi w myślach, wypuściła je z ręki, przez co opadło z głuchym trzaskiem na podłogę. Ześlizgnęłam się wtedy z łóżka i pognałam w jej kierunku, zamykając ją w mocnym uścisku. Uratowała mnie. Ona jest ze mną.
- Puszczaj mnie - usłyszałam nagle i zostałam gwałtownie odepchnięta. Nie wiedziałam, że Vicky ma tyle siły. Teraz jednak miało to małe znaczenie.
- O co ci chodzi? - zapytałam cicho, nie rozumiejąc sytuacji.
- Wynoś się stąd. Nie ma dla ciebie u mnie miejsca. Nie chcę cię więcej widzieć!
Poczułam się jakby ktoś ugodził mnie w brzuch. Patrzyłam na pusty wyraz twarzy Vicky. Serce mi pękało.
- Przestań, jak możesz tak mówić? - chciałam do niej znów podejść, ale nie mogłam znaleźć na to sił - Jestem twoją siostrą.
- Już nie.
Cała zesztywniałam słysząc ten męski głos. Nie wierzyłam, że to on, a może po prostu nie chciałam w to wierzyć. Po chwili jednak, kiedy zobaczyłam Jamesa wtulającego się w Vicky, wszystko nabrało sensu. A mnie wypełniło przerażenie.
Zaczęłam się gwałtownie cofać. Chciałam uciekać, ale nie mogłam oderwać wzroku od Vicky i Jamesa. Stali wtuleni w siebie w niezwykle intymny sposób. Na jej ustach pojawił się szczery uśmiech, taki jakiego dawno nie wiedziałam. Potem on zakrył go pocałunkiem.
Nagle moje plecy wpadły na coś miękkiego i ciepłego. Odwróciłam się z cichym piskiem. Dopiero po chwili rozpoznałam jego twarz.
- Louis? - wyszeptałam - Bogu dzięki, zabierz nas stąd.
- Jesteś dziwką.
Z zaskoczenia słowa ugrzęzły mi w gardle. W jego oczach znów widziałam wyższość i odrazę. To nie jest mój Louis.
- Proszę, przestań.
- Jak mogłaś mi to zrobić? Puszczałaś się! - krzyczał, lecz po chwili znów mówił obojętnym tonem - Nic już dla mnie nie znaczysz. Dla mnie tamta Alex umarła.
Nie mogłam już dłużej tego znieść. Odwróciłam się od niego i zaczęłam biec. Szukałam wyjścia, lecz wszystko spowijał mrok. Dodatkowo widoczność utrudniały mi łzy. Nie byłam w stanie nic dostrzec.
Nagle ktoś złapał mnie w pasie. Poczułam znajomy zapach, przez co zaczęłam wierzgać się i krzyczeć, choć nie liczyłam, że ktoś mi pomoże. James przycisnął mnie do ściany i zaczął zdejmować mi bluzkę. Gdy mu jednak na to nie pozwoliłam, dosłownie ją ze mnie zdarł. Czułam jego ohydny oddech na karku. Nie rozumiałam, gdzie teraz jest Vicky. Dlaczego jej tu nie ma?
Mięśnie bolały mnie od walczenia z mężczyzną. Nie miałam szans na uwolnienie się, ale nie chciałam przez to znów przechodzić, dlatego się nie poddawałam. James właśnie zabierał się za zapięcie mojego stanika, gdy nagle puścił mnie i padł na podłogę. Odwróciłam się i zobaczyłam Louisa kopiącego Jamesa w brzuch. Stałam osłupiała nie wiedząc co zrobić. Nagle Louis podszedł do mnie i mocno do siebie przytulił. Potem ujął moją twarz w swoje dłonie.
- Nic ci nie jest? - zapytał, a w jego głosie było znać czułość.
Pokręciłam głową. On uśmiechnął się łagodnie, a mi przyszło na myśl, aby znaleźć się teraz bardzo daleko stąd. Tylko ja i on.
Usłyszałam uderzenie czegoś metalowego i po chwili Louis osunął się nieżywy na podłogę. Za nim stał James z zakrwawioną metalową rurą w ręce.
Krzyczałam, chociaż miałam wrażenie, że to nie mój krzyk.
- Obudź się!
Zerwałam się z łóżka prosto w objęcia bruneta. Byłam cała spocona i ciężko oddychałam. Louis patrzył na mnie zaniepokojony i jeszcze mocniej do siebie przytulił.
- To był tylko zły sen, oddychaj.
Zorientowałam się, że mam łzy na policzkach. Płakałam przez sen.
- Obudziłam cię - załkałam - Przepraszam.
- Przestań - chwycił moją twarz w swoje dłonie, zupełnie jak w śnie, i kciukami starł łzy. Sposób w jaki na mnie patrzył, sprawił, że upłynął ze mnie cały strach. Przy nim czułam się bezpieczna.
- Już jest dobrze - usłyszałam jego kojący głos - Jestem przy tobie.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję.
Znów mnie przytulił. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę. Właściwie chciałabym tak przesiedzieć całą noc. Czułam jego zapach, cieszyłam się, że znów jest blisko. Miałam do niego żal za tą całą sytuację z Tracy, ale fakt, że tu ze mną jest sprawia, że o tym zapominam. To co było się nie liczy. Jest tu i teraz. Jesteśmy ja i on. Razem.
Nagle ogarnia mnie podobny stan jak wtedy na bankiecie. Znów zaczynam w nas wierzyć. Jednak o wiele bardziej przyziemny sposób niż wcześniej. Widzę, jak próbujemy powoli. Zbliżamy się do siebie krok po kroku. Wszystko sobie wyjaśniamy, znów się poznajemy. Zastanawiam się tylko, czy to ma sens, biorąc pod uwagę bagaż naszej przeszłości.
Zaczynam mieć dość niepotrzebnych myśli. Pragnę Louisa. Pragnę go tu i teraz. Jak nigdy dotychczas.
Odrywam się od jego piersi, chyba trochę zbyt gwałtownie, bo widzę jego zmieszanie. Nie zważam na to, tylko niemal od razu zaczynam go całować. Początkowo jest zaskoczony, ale potem z przyjemnością oddaje pocałunki. Kładę jedną rękę na jego policzku a drugą na klatce piersiowej. Całuję każdy centymetr jego twarzy, zupełnie jakbym uczyła się jej na pamięć. Popycham go na łóżko, aby się położył. Teraz ja góruję i pochylając się nad nim, składam na jego ustach coraz intensywniejsze pocałunki. Louis daje mi przewagę tylko na chwilę, bo w moment przekręca nas oboje i to on znajduje się na mnie, a jego ręce pod moją bluzką. Czuję przyjemność spowodowaną jego pieszczotami, taką jakiej nie czułam od dwóch lat. Nie panikuję, nie mam powodu. Jestem z kimś, kto jest dla mnie cholernie ważny. Wiem, że nie zrobi mi krzywdy. W końcu to Louis.
Mimo to w głowie zapala mi się czerwone światełko. To co teraz robimy naprawdę mi się podoba i z chęcią pociągnęłabym to dalej, ale wiem, że to będzie zły początek. Nie cierpię mieć zawsze racji.
- Poczekaj Lou - szepczę w końcu.
Chłopak, zupełnie jakby się tego spodziewał, przestaje i opada na łóżko. Jego klatka piersiowa szybko podnosi się i opada, lecz nie mówi ani słowa. Wiem, że zrobiłam dobrze. Mimo to czuję żal.
Oboje leżymy obok siebie i patrzymy w biały sufit. Byliśmy blisko siebie, stykaliśmy się ramionami. Znów czułam miłe ciepło w brzuchu.
- Dwa miesiące po naszym rozstaniu - zaczęłam nagle, sama nie wiem dlaczego - Elizabeth zaczęła się dziwnie zachowywać. Często znikała. Początkowo na kilka godzin, później na całe noce. Nagle zaczęła o siebie przesadnie dbać, zupełnie jakby znowu miała dwadzieścia lat. Nie miała pracy, ale kupowała drogie ubrania, kosmetyki wciąż chodziła do fryzjera i kosmetyczki. Zatrudniła nawet osobistego trenera, kompletnie jej odbiło. Właśnie tak zaciągnęła na nas te jebane długi. To nie była już nasza mama, tylko obca kobieta. Nie mówię, że całkowicie o nas wtedy zapomniała. Dawała nam kieszonkowe, dbała o dom, chodziła do szkoły kiedy było trzeba - zrobiłam pauzę, przypominając sobie minę nauczycieli na widok mojej odmienionej mamy - Ale któregoś dnia, po prostu nam oznajmiła, że ma kogoś i wyjeżdża z nim do Stanów. Tak po prostu. Stwierdziła, że jesteśmy dorosłe i na pewno sobie poradzimy same. Kochana matka, prawda?
Louis nic nie powiedział, tylko mocno mnie przytulił i pocałował w głowę. Potrzebowałam bliskości. Potrzebowałam właśnie jego.
- Jesteś bardzo silna, Aly - wyszeptał - Dałaś radę sama.
Pokręciłam głową.
- Gdybyś nie ty i Colin, to nadal pracowałabym w barze. Nie wiem ile bym jeszcze wytrzymała. Dzięki tobie już jest dobrze. Uratowałeś mnie.
- Zawsze będę cię ratował.
Uśmiech wkradł się na moją twarz.
- Wiem.
***
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale byłam tydzień na obozie językowym i nie miałam jak wtedy pisać. Co do rozdziału średnio mi się podoba, ale w sumie, to mi rzadko coś się podoba.
Pozdrawiam xoxo
Czuję, że ktoś kładzie mi rękę na ramieniu. Początkowo jestem przerażona, ale po chwili przypominam sobie o obecności bruneta. Uparł się, że musi ze mną jechać. Jestem mu za to tak wdzięczna, że żadne słowa tego nie wyrażą.
Widzę w jego oczach wsparcie pomieszane ze strachem. On również się boi, jednak stara się być opanowanym. Dla mnie. Nagle zalewa mnie tak wielka fala ciepła od środka, że nie mogę powtrzymać uśmiechu. Chwytam jego dłoń, znajdującą się na moim ramieniu i splatam nasze palce. Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Był mi w tym momencie cholernie potrzebny.
Gdy znaleźliśmy się pod budynkiem szpitala, wystrzeliłam z samochodu jak strzała, a Louis zaraz za mną. Nie zważałam na krzyki personelu i oburzenie pacjentów. Muszę jak najszybciej znaleźć przyjaciół. Staję przed windami, przyciskam przycisk i czekam, aż jedna z nich przyjedzie. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie mam pojęcie na które piętro się udać. Odwracam się i widzę Louisa biegnącego od recepcji. Patrzę na niego pytający wzrokiem.
- Czwarte piętro - mówi krótko. W tym samym momencie podjeżdża winda.
Wsiadamy do niej oboje i w ciszy jedziemy na górę. Jestem cała podenerwowana. Wyjadę mi się, że winda również jest przeciwko nie i celowo jedzie tak wolno.
W końcu drzwi się otwierają i razem z Lou idziemy sterylnym korytarzem. Sprawdzam każdą salę, bojąc się tego co w niej zastanę. I wtedy dostrzegam blondynkę.
- Drina!
Podbiegam do niej i zamykam ją w mocnym uścisku. Trochę się uspokajam, bo skoro siedzi na korytarzu w swoich ubraniach, to pewnie nic poważnego jej się nie stało. Widzę jedynie bandaż na jej głowie. Po za tym jest cała.
Odrywam się od przyjaciółki i dopiero wtedy dostrzegam, że ona płacze.
- Co się dzieję? - pytam już naprawdę przerażona - Gdzie jest Jack?
Drina zanosiła się płaczem. Nie mogła nic z siebie wykrztusić.
- Operują go - mówi wreszcie - Jest źle, Al. Naprawdę źle.
Teraz to ona przytuliła się do mnie. Była cała roztrzęsiona.
- On mnie nie może opuścić, rozumiesz?! - wyła - Nie mo... Nie może opuścić nas! Mnie i dziecka! On miał być ojcem, do jasnej cholery!
Moje oczy szerzej się otworzyły. Z nad głowy blondynki, dostrzegłam też zaskoczonego Louisa.
Drina jest w ciąży.
Po paru godzinach czekania Drina zasnęła mi ramieniu. Była wykończona. Najpierw wypadek, potem czekanie w napięciu ja koniec operacji. Kobieta w cięży nie powinna się tyle denerwować.
Spojrzałam na Louisa opartego o ścianę. Zarówno w podróży jak i w szpitalu prawie w ogóle się do siebie nie odzywaliśmy. Miałam mu za złe całą historię z Tracy, chociaż fakt, że mi znów pomógł, trochę łagodził sytuację.
Po telefonie ze szpitala dostałam ataku paniki. Nie miałam pojęcia co robić, jak dostać się teraz do Paryża. Kompletnie się pogubiłam. To Louis pomógł mi odzyskać rozum. Wynajął prywatny odrzutowiec i bardzo szybko udało nam się znaleźć w szpitalu. Gdyby nie on nie wiem co bym zrobiła.
Nie podoba mi się ta cisza między nami. Chciałabym z nim porozmawiać, wszystko wyjaśnić. Nie wiedziałam jednak, jak zacząć. Wszystko wydawało mi się nie na miejscu. Tylko jedno przychodziło mi do głowy i zdecydowanie należało, abym to powiedziała.
- Dziękuję - mówię cicho - Naprawdę mi pomogłeś.
Louis kiwną głową.
- Nie masz za co dziękować. Dobrze wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Po za tym to są i moi znajomi.
I to by było chyba na tyle jeśli chodzi o dialog.
Byłam rozdarta. Z jednej strony myślami byłam przy Jacku, który walczył teraz o życie na stole operacyjnym, ale z drugiej był Louis. Zajmował on zdecydowanie więcej miejsca w mojej głowie od umierającego Jacka, za co byłam na siebie cholernie wściekła. Mój przyjaciel umiera, a ja myślę o takich głupotach jak niby związek, albo czy Louis był wczoraj ze mną szczery. Jestem okropna.
Muszę jednak czymś się zająć, bo inaczej zwariuję. Ze względu i na Jacka i na Louisa.
- Jesteś na mnie zły? - pytam i nagle zdaję sobie sprawę, że znowu płaczę. Nawet nie wiem dlaczego.
Louis wydaje się zaskoczony moim pytaniem, a widząc łzy na moich policzkach jest jeszcze bardziej zdezorientowany.
Kręci głową.
- Jak mógłbym być na ciebie zły, Aly? - podszedł do mnie i przykucnął, ujmując moje dłonie w swoje.
Musiałam z nim teraz szczerze porozmawiać. Jak nie teraz to nie wiem kiedy.
- To nie jest tak, że ci nie ufam - zaczęłam niepewnie - Po prostu jak zobaczyłam ciebie i Tracy... To mnie zabolało bardziej niż się spodziewałam - pokręciłam głową - Ja nie byłam przygotowana na nic takiego Lou. Z resztą nadal nie jestem. To co się między nami dzieje mnie przeraża.
- Spokojnie - uśmiechnął się łagodnie, szukając mojego wzroku - Nie ma pośpiechu. Wszystko po kolei, nie spieprzę tego po raz kolejny. Obiecuję. Powiedz mi tylko, czy chcesz abym próbował?
Teraz i na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Chcę. Bardzo chcę.
I w tym momencie z bloku operacyjnego wyszedł lekarz.
Kiedy otworzyłam oczy światło w łazience się świeciło i dochodził z niej dźwięk lecącej wody. Louis musiał wrócić ze szpitala. Spojrzałam na zegarek. 2:27. Na pewno jest potwornie zmęczony. Nagle poczułam ogromne wyrzuty sumienia, że sama poszłam odpoczywać a jego zostawiłam w szpitalu. To ja powinnam się tam znajdować.
Operacja Jacka zakończyła się pomyślnie. Lekarze są dobrej myśli, jednak przez kilka następnych dni Jack będzie nieprzytomny. Kiedy tylko to usłyszeliśmy kamień spadł nam z serca. Louis kazał mi i Drinie odpocząć i właściwie wygonił nas ze szpitala, a sam w nim został, czuwając przy łóżku Jacka.
Musi padać z nóg.
Moje wyrzuty sumienia się podwoiły kiedy przypomnę sobie jak potraktowałam go w Londynie. Wtedy uznałam, że robi to wszystko dla swojego medialnego wizerunku. Teraz widzę jednak, że się myliłam. Nigdy nie widziałam bardziej szczerego Louisa. Może i potrafilibyśmy wszystko odbudować. Problem w tym, że nie wiem jak przyjąłby prawdę tamtej nocy. Chociaż nikt nie każe mi go o tym informować. Mogę mu nic nie mówić. Jestem jednak pewna, że gdybym dalej kłamała, to nic by z tego nie wyszło.
Jednak czy ja jestem gotowa komuś o tym powiedzieć?
Jedno wiem na pewno. Jeśli mam się komuś zwierzyć, to tylko jemu.
Nagle drzwi łazienki się otwierają, a ja nie wiedząc co zrobić, zamykam oczy i udaję, że śpię. Karcę się za to w duchu, bo zachowuję się jak tchórz. Słyszę kroki Louisa. Jestem niemal pewna, że stoi obok mnie, boję się otworzyć oczy aby to sprawdzić. Po chwili Louis okrył mnie szczelnie kołdrą i odszedł. Nie czuję jednak, aby łóżko się uginało, co znaczy, że nie kładzie się obok. Uchylam lekko powieki i widzę jak szykuje sobie posłanie na kanapie. Nie ma na sobie koszulki, jest w samych dżinsach. Mimo zgaszonego światła widzę jego zmęczony wyraz twarzy. Po chwili wzdycha głośno i kładzie się na, pewnie niezbyt wygodnej, kanapie.
Teraz czuję potrójne wyrzuty sumienia.
Byłam przywiązana do łóżka. Próbowałam się uwolnić, na próżno. Liny była zbyt mocne. Przerażona rozglądałam się wokół. Pokój pogrążony był w ciemnościach, nic nie było widać. Słyszałam jednak kroki. Coraz wyraźniej, jakby zbliżały się w moją stronę. Ogarnęła mnie panika. Co tu się dzieję? Gdzie ja jestem? Pytania pojawiały się w mojej głowie jedno za drugim. Sytuacja nie wyglądała ciekawie.
Nagle poczułam, że ktoś zdejmuje mi buty. Podniosłam głowę aby ujrzeć napastnika, jednak ten był zamaskowany. Poczułam narastający strach, ale nie płakałam. Starałam się zachować zimną krew. Musiałam się stamtąd wydostać.
- Kim jesteś? - zapytałam, choć sama nie rozumiałam w jakim celu. Wątpię, że porywacz zdradzi mi swoją tożsamość.
- Rozwiąż mnie - szepczę błagalnie.
Mężczyzna spojrzał na mnie i chociaż nie widziałam jego twarzy, to miałam wrażenie, że się uśmiecha. Drwi sobie.
To sprawiło, że poczułam falę gniewu wypełniająca mnie od środka. Zaczęłam krzyczeć najróżniejsze przekleństwa i wyzwiska, jakie tylko przyszły mi do głowy. Wierzgałam się przy tym, jakbym wierzyła, że uda mi się uwolnić. Chciałam po prostu zdenerwować tego faceta.
I udało mi się.
Mężczyzna wymierzył mi tak mocne uderzenie w twarz, że przez chwilę nie mogłam nabrać tchu. Łzy napłynęły mi do oczu. Mimo to dostrzegłam ruch po drugiej stronie pokoju. Nie mogłam rozpoznać postaci, stała zanurzona w ciemnościach.
- Pomóż mi - mój głos się łamał od płaczu.
Postać zrobiła kilka kroków w przód, stając w wiązce światła. Moje oczy szerzej się otworzyły. Znałam tą kobietę bardzo dobrze i miałam nadzieję, że więcej jej nie zobaczę.
To moja matka.
- Dlaczego miałabym pomóc komuś, kogo los kompletnie mnie nie obchodzi?
Nie wierzyłam własnym uszom. Jak ona może tak w ogóle mówić?
Broda zaczęła mi latać, a po twarzy spływały świeże łzy.
- Jestem twoją córką, do jasnej cholery! - wykrzyknęłam, dławiąc się łzami. Wpadłam w histerię, zrobiło mi się duszno. Miałam wrażenie, że pomieszczenie staje się mniejsze niż było w rzeczywistości. Serce biło mi jak oszalałe. Bałam się, naprawdę mocno.
Nagle jednak poczułam ulgę. Otworzyłam oczy i zaskoczona stwierdziłam, że liny są przecięte. Usiadłam na metalowym łóżku i wtedy zobaczyłam Vicky z wielkim nożem w ręce. Z jednej strony poczułam radość na widok siostry, ale z drugiej niepokoiło mnie narzędzie w jej dłoni. Niespodziewanie, zupełnie jakby czytała mi w myślach, wypuściła je z ręki, przez co opadło z głuchym trzaskiem na podłogę. Ześlizgnęłam się wtedy z łóżka i pognałam w jej kierunku, zamykając ją w mocnym uścisku. Uratowała mnie. Ona jest ze mną.
- Puszczaj mnie - usłyszałam nagle i zostałam gwałtownie odepchnięta. Nie wiedziałam, że Vicky ma tyle siły. Teraz jednak miało to małe znaczenie.
- O co ci chodzi? - zapytałam cicho, nie rozumiejąc sytuacji.
- Wynoś się stąd. Nie ma dla ciebie u mnie miejsca. Nie chcę cię więcej widzieć!
Poczułam się jakby ktoś ugodził mnie w brzuch. Patrzyłam na pusty wyraz twarzy Vicky. Serce mi pękało.
- Przestań, jak możesz tak mówić? - chciałam do niej znów podejść, ale nie mogłam znaleźć na to sił - Jestem twoją siostrą.
- Już nie.
Cała zesztywniałam słysząc ten męski głos. Nie wierzyłam, że to on, a może po prostu nie chciałam w to wierzyć. Po chwili jednak, kiedy zobaczyłam Jamesa wtulającego się w Vicky, wszystko nabrało sensu. A mnie wypełniło przerażenie.
Zaczęłam się gwałtownie cofać. Chciałam uciekać, ale nie mogłam oderwać wzroku od Vicky i Jamesa. Stali wtuleni w siebie w niezwykle intymny sposób. Na jej ustach pojawił się szczery uśmiech, taki jakiego dawno nie wiedziałam. Potem on zakrył go pocałunkiem.
Nagle moje plecy wpadły na coś miękkiego i ciepłego. Odwróciłam się z cichym piskiem. Dopiero po chwili rozpoznałam jego twarz.
- Louis? - wyszeptałam - Bogu dzięki, zabierz nas stąd.
- Jesteś dziwką.
Z zaskoczenia słowa ugrzęzły mi w gardle. W jego oczach znów widziałam wyższość i odrazę. To nie jest mój Louis.
- Proszę, przestań.
- Jak mogłaś mi to zrobić? Puszczałaś się! - krzyczał, lecz po chwili znów mówił obojętnym tonem - Nic już dla mnie nie znaczysz. Dla mnie tamta Alex umarła.
Nie mogłam już dłużej tego znieść. Odwróciłam się od niego i zaczęłam biec. Szukałam wyjścia, lecz wszystko spowijał mrok. Dodatkowo widoczność utrudniały mi łzy. Nie byłam w stanie nic dostrzec.
Nagle ktoś złapał mnie w pasie. Poczułam znajomy zapach, przez co zaczęłam wierzgać się i krzyczeć, choć nie liczyłam, że ktoś mi pomoże. James przycisnął mnie do ściany i zaczął zdejmować mi bluzkę. Gdy mu jednak na to nie pozwoliłam, dosłownie ją ze mnie zdarł. Czułam jego ohydny oddech na karku. Nie rozumiałam, gdzie teraz jest Vicky. Dlaczego jej tu nie ma?
Mięśnie bolały mnie od walczenia z mężczyzną. Nie miałam szans na uwolnienie się, ale nie chciałam przez to znów przechodzić, dlatego się nie poddawałam. James właśnie zabierał się za zapięcie mojego stanika, gdy nagle puścił mnie i padł na podłogę. Odwróciłam się i zobaczyłam Louisa kopiącego Jamesa w brzuch. Stałam osłupiała nie wiedząc co zrobić. Nagle Louis podszedł do mnie i mocno do siebie przytulił. Potem ujął moją twarz w swoje dłonie.
- Nic ci nie jest? - zapytał, a w jego głosie było znać czułość.
Pokręciłam głową. On uśmiechnął się łagodnie, a mi przyszło na myśl, aby znaleźć się teraz bardzo daleko stąd. Tylko ja i on.
Usłyszałam uderzenie czegoś metalowego i po chwili Louis osunął się nieżywy na podłogę. Za nim stał James z zakrwawioną metalową rurą w ręce.
Krzyczałam, chociaż miałam wrażenie, że to nie mój krzyk.
- Obudź się!
Zerwałam się z łóżka prosto w objęcia bruneta. Byłam cała spocona i ciężko oddychałam. Louis patrzył na mnie zaniepokojony i jeszcze mocniej do siebie przytulił.
- To był tylko zły sen, oddychaj.
Zorientowałam się, że mam łzy na policzkach. Płakałam przez sen.
- Obudziłam cię - załkałam - Przepraszam.
- Przestań - chwycił moją twarz w swoje dłonie, zupełnie jak w śnie, i kciukami starł łzy. Sposób w jaki na mnie patrzył, sprawił, że upłynął ze mnie cały strach. Przy nim czułam się bezpieczna.
- Już jest dobrze - usłyszałam jego kojący głos - Jestem przy tobie.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Dziękuję.
Znów mnie przytulił. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę. Właściwie chciałabym tak przesiedzieć całą noc. Czułam jego zapach, cieszyłam się, że znów jest blisko. Miałam do niego żal za tą całą sytuację z Tracy, ale fakt, że tu ze mną jest sprawia, że o tym zapominam. To co było się nie liczy. Jest tu i teraz. Jesteśmy ja i on. Razem.
Nagle ogarnia mnie podobny stan jak wtedy na bankiecie. Znów zaczynam w nas wierzyć. Jednak o wiele bardziej przyziemny sposób niż wcześniej. Widzę, jak próbujemy powoli. Zbliżamy się do siebie krok po kroku. Wszystko sobie wyjaśniamy, znów się poznajemy. Zastanawiam się tylko, czy to ma sens, biorąc pod uwagę bagaż naszej przeszłości.
Zaczynam mieć dość niepotrzebnych myśli. Pragnę Louisa. Pragnę go tu i teraz. Jak nigdy dotychczas.
Odrywam się od jego piersi, chyba trochę zbyt gwałtownie, bo widzę jego zmieszanie. Nie zważam na to, tylko niemal od razu zaczynam go całować. Początkowo jest zaskoczony, ale potem z przyjemnością oddaje pocałunki. Kładę jedną rękę na jego policzku a drugą na klatce piersiowej. Całuję każdy centymetr jego twarzy, zupełnie jakbym uczyła się jej na pamięć. Popycham go na łóżko, aby się położył. Teraz ja góruję i pochylając się nad nim, składam na jego ustach coraz intensywniejsze pocałunki. Louis daje mi przewagę tylko na chwilę, bo w moment przekręca nas oboje i to on znajduje się na mnie, a jego ręce pod moją bluzką. Czuję przyjemność spowodowaną jego pieszczotami, taką jakiej nie czułam od dwóch lat. Nie panikuję, nie mam powodu. Jestem z kimś, kto jest dla mnie cholernie ważny. Wiem, że nie zrobi mi krzywdy. W końcu to Louis.
Mimo to w głowie zapala mi się czerwone światełko. To co teraz robimy naprawdę mi się podoba i z chęcią pociągnęłabym to dalej, ale wiem, że to będzie zły początek. Nie cierpię mieć zawsze racji.
- Poczekaj Lou - szepczę w końcu.
Chłopak, zupełnie jakby się tego spodziewał, przestaje i opada na łóżko. Jego klatka piersiowa szybko podnosi się i opada, lecz nie mówi ani słowa. Wiem, że zrobiłam dobrze. Mimo to czuję żal.
Oboje leżymy obok siebie i patrzymy w biały sufit. Byliśmy blisko siebie, stykaliśmy się ramionami. Znów czułam miłe ciepło w brzuchu.
- Dwa miesiące po naszym rozstaniu - zaczęłam nagle, sama nie wiem dlaczego - Elizabeth zaczęła się dziwnie zachowywać. Często znikała. Początkowo na kilka godzin, później na całe noce. Nagle zaczęła o siebie przesadnie dbać, zupełnie jakby znowu miała dwadzieścia lat. Nie miała pracy, ale kupowała drogie ubrania, kosmetyki wciąż chodziła do fryzjera i kosmetyczki. Zatrudniła nawet osobistego trenera, kompletnie jej odbiło. Właśnie tak zaciągnęła na nas te jebane długi. To nie była już nasza mama, tylko obca kobieta. Nie mówię, że całkowicie o nas wtedy zapomniała. Dawała nam kieszonkowe, dbała o dom, chodziła do szkoły kiedy było trzeba - zrobiłam pauzę, przypominając sobie minę nauczycieli na widok mojej odmienionej mamy - Ale któregoś dnia, po prostu nam oznajmiła, że ma kogoś i wyjeżdża z nim do Stanów. Tak po prostu. Stwierdziła, że jesteśmy dorosłe i na pewno sobie poradzimy same. Kochana matka, prawda?
Louis nic nie powiedział, tylko mocno mnie przytulił i pocałował w głowę. Potrzebowałam bliskości. Potrzebowałam właśnie jego.
- Jesteś bardzo silna, Aly - wyszeptał - Dałaś radę sama.
Pokręciłam głową.
- Gdybyś nie ty i Colin, to nadal pracowałabym w barze. Nie wiem ile bym jeszcze wytrzymała. Dzięki tobie już jest dobrze. Uratowałeś mnie.
- Zawsze będę cię ratował.
Uśmiech wkradł się na moją twarz.
- Wiem.
***
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale byłam tydzień na obozie językowym i nie miałam jak wtedy pisać. Co do rozdziału średnio mi się podoba, ale w sumie, to mi rzadko coś się podoba.
Pozdrawiam xoxo
Subskrybuj:
Posty (Atom)