wtorek, 7 lipca 2015

3



Biegłam.
Mknęłam ulicami Doncaster, wpadając co chwile na ludzi i potykając się o wystające płyty w chodniku. Odwróciłam głowę, aby upewnić się czy on tam dalej jest. Był. Jeszcze bliżej niż wcześniej, chociaż w ogóle się nie poruszał. Przyśpieszyłam jeszcze bardziej słysząc jego obrzydliwy śmiech. Zdesperowana zaczepiałam nieznajomych i prosiłam o pomoc. Każdy jednak mnie ignorował, jakbym w ogóle nie istniała. Nie wiedziałam co się dzieję. On był już blisko, a ja nie miałam siły biec. Czułam w piekący ból, spowodowany zmęczeniem. Musiałam jakoś uciec. Zaczęłam się rozglądać na wszystkie strony szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Ogarnęła mnie panika, kiedy zorientowałam się, że każdy budynek jest zamknięty na cztery spusty. Byłam w pułapce.
- Podniecasz mnie, kiedy się boisz.
Przerażona odwróciłam się i dostrzegłam Jamesa, uśmiechającego się jadowicie. Chciałam uciekać, ale złapał mnie w pasie i mocno do siebie przyciągnął. 
- Oh, kochanie. Zabawa dopiero się zaczyna.
Zacisnął ręce tak mocno, że w żaden sposób nie mogłam się uwolnić. Płakałam i błagałam go, aby dał mi spokój. On jedynie się śmiał. Obrzydliwie się śmiał. 

Poderwałam się z łózka ciężko dysząc. Zaczęłam nerwowo rozglądać się po ciemnej przestrzeni i dopiero po chwili zorientowałam się, że jestem w swojej sypialni. Uspokoiłam oddech i usiadłam na łóżku. Znów miałam koszmar. Dawno mnie nie odwiedzały i zapomniałam już jaka to przyjemność je gościć.

Spojrzałam na zegarek i przeklęłam cicho pod nosem. Druga dwadzieścia siedem. Głośno westchnęłam. Nawet jak bym chciała to już nie zasnę. Zrezygnowana wstałam i zeszłam na dół, starając się zachowywać jak najciszej, aby nie obudzić Vicky. Kiedy znalazłam się już w kuchni, otworzyłam lodówkę i wyjęłam butelkę z wodą. Odkręciłam nakrętkę i wzięłam kilka solidnych łyków. Poczułam miły chłód rozchodzący się po moim brzuchu. Odstawiłam butelkę na blat, po czym sama usiadłam obok po turecku patrząc przez okno na ulicę. Pod słabo świecącą latarnią stały dwa puste samochody, drogiej marki. Normalnie by mnie to zdziwiło, gdyby nie to, że stoją pod domem Mayi Nelson. Najłatwiejszej dziewczyny w miasteczku. Miałam z nią angielski i biologię zanim wyrzucono ją ze szkoły za pieprzenie się w łazience z belfrem od francuskiego. W prawdzie przystojnym, ale nadal nauczycielem. Fuuj.
Przeczesałam palcami włosy, zatrzymując się na końcówkach. Zaczęłam się nimi bawić, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. Od zawsze mam problemy ze snem, ale po wypadku to się nasiliło. Pamiętam jak kiedyś spałam w mojej sypialni z Louisem. Często przychodził do mnie w nocy przez okno i razem zasypialiśmy. Czuwał nade mną, a kiedy budziłam się z krzykiem, potrafił mnie uspokoić. Często budziłam się wtedy w nocy, aby się upewnić, że wciąż jest obok mnie. Nadal się tak budzę, tylko teraz zawodzę się widząc puste miejsce w łóżku.
Pokręciłam głową zeskakując z blatu, chwyciłam moją butelkę i weszłam do salonu. Rzuciłam się na kanapę i włączyłam telewizję. Ułożyłam się wygodnie na kanapie i zaczęłam oglądać jakiś program o zwierzętach. Misie koala i kangury tak mnie zaciekawiły, że zasnęłam po paru minutach.

__________________________________***______________________________________

- ZAMÓWIENIE NUMER TRZY!

- Nie drzyj się, nie jestem głucha - burknęłam podchodząc do okienka i odbierając zmówienie z kuchni. Lisa spojrzała na mnie groźnie, co zignorowałam. Nie znoszę tej baby i mam gdzieś jej zdanie.
Wzięłam tacę i przybrałam miły wyraz twarzy, aby nie odstraszyć klientów. Potrzebowałam napiwków, więc zgrywałam miłą dziewczynkę z optymistycznym nastawieniem do życia. Podeszłam do stolika i podałam im ich zamówienie i uśmiechnęłam się serdecznie. Lubiłam tu pracować. Radziłam sobie najlepiej ze wszystkich pracowników i mieszkańcy Doncaster mnie kochali. Skromnie, wiem.
Włożyłam tacę pod pachę i poszłam za ladę. W tym momencie usłyszałam dzwonek nad drzwiami, sygnalizujący nowego klienta. Odwróciłam się i zobaczyłam starszego mężczyznę. Idąc w moją stronę zdjął kapelusz i szeroko się uśmiechnął.
- Witaj Alexandro!
- Dzień dobry panie Fisher, dawno pana nie widziałam - odwzajemniłam jego uśmiech - Co u pana?
Staruszek zajął jedno z wysokich krzeseł przy ladzie i oparł się o nią łokciami.
- Jakoś się jeszcze trzymam. Nalej mi proszę dziecko, to co zawsze. Czeka mnie dzisiaj ciężka rozmowa.
Skinęłam głową. Odłożyłam tacę, a zamiast niej wzięłam jeden z idealnie czystych kuflów. Nalałam do niego piwa i postawiłam przy panu Fisherze.
- Będę trzymała kciuki, aby wszystko poszło jak najlepiej - zapewniłam, po czym wzięłam  notes i podeszłam do dwóch kobiet, chcących złożyć zamówienie.
- Przyda się - usłyszałam jeszcze głos pana Fishera. Odwróciłam się jeszcze na chwilę i pokazałam mu kciuka w górze dla podniesienia na duchu. On uśmiechnął się, a jego siwe wąsy lekko się uniosły. Pamiętam pana Fishera od najmłodszych lat. Kiedy byłam w pierwszych klasach szkoły, często przychodziłam do jego żony na ciastka z kremem i herbatę. Nadal pamiętam zapach rozchodzący się po ich domu - wanilia pomieszana z czekoladą. O dziwo pachniało to pięknie.
Bywałam u nich regularnie, najpierw jako gość, a później kiedy pani Fisher była starsza, pomagałam w domu. Traktowali mnie jak członka rodziny, z resztą ja ich też. Przychodziłam do nich nawet z Louisem. Pani Fisher stwierdziła wtedy, że stanowimy idealną parę i to co nas łączy jest prawdziwe. Bardzo się myliła.
Nie mówię, że mój związek z Tomlinsonem nie miał sensu i nic do siebie nie czuliśmy. Czuliśmy i to dużo. Nadal coś czuję. Na przykład to, że przy najbliższej możliwej okazji dam mu w twarz.
Nie nienawidzę go, żeby nie było. Po prostu jestem na niego zła za to, że mnie zostawił i musiałam przechodzić przez to piekło ''pogwałtowe'' sama. Już słyszę słowa mojej psycholog: ,,Najważniejsze, abyś nie kryła w sobie negatywnych emocji. Jeśli jesteś smutna - płacz, zła - krzycz, zirytowana - powiedz coś sarkastycznego i wyjdź. Staraj się, niczego nie ukrywać.'' . W brew pozorom to nie jest proste.
Wyjęłam z tylnej kieszeni telefon, aby sprawdzić godzinę. Jeszcze dwie godziny i kończę zmianę. Nie koniecznie uśmiecha mi się wracać do domu. Victoria pewnie znowu ma zjebany humor i będzie mi snuła kazania. Nienawidzę tego.
Zazwyczaj, kiedy nie miałam co z sobą zrobić, szłam do Jacka i Driny. Niestety oboje są aktualnie w Paryżu, blondynka na stałe a Jack do poniedziałku. Nie mam więc innego wyjścia, muszę wrócić do domu.
Nagle znowu usłyszałam dzwonek. Podniosłam głowę i dostrzegłam trzech mężczyzn. Pierwszy na oko był po czterdziestce. Jego kasztanowe włosy były gładko zaczesane na bok, a czarny, elegancki i zdecydowanie drogi garnitur był idealnie dopasowany. Buty miał tak wypolerowane, że mogłabym się w nich przejrzeć. Całość dopełniały okulary w czarnych oprawkach. Nie mam wątpliwości, że to ktoś ważny. Zaraz za nim szli dwaj mężczyźni, jeden niższy, drugi wyższy. Obaj w bluzach z kapturem i okularach przeciwsłonecznych, co wydawało mi się dziwne, bo niebo jest zachmurzone, ale ogólnie jest ciepło. Na pewno za ciepło na bluzy.
Dziwni goście usiedli przy jednym z stolików przy ścianie, rozglądając się po pomieszczeniu. Chłopak w kapturze - ten wyższy - najwyraźniej zorientował się, że im się przyglądam bo szeroko się uśmiechnął ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Spłoszona szybko odwróciłam głowę. Udałam, że ktoś z kuchni mnie woła i uciekłam jak najszybciej mogłam.
Co to za jedni?
Stanęłam za ladą w taki sposób, aby filar w całości zasłonił mi ich stolik. Nie chciałam ich widzieć, a szczególnie tego chłopaka szczerzącego się jak debil. Oparłam się o blat łokciami ogarniając cały bar wzrokiem. Ludzie zupełnie nie zwracali na nowych uwagi. Zastanawiałam się jak to możliwe, gdzie jak gdzie, ale w Doncaster nikt nic nie ukryje i wszyscy wiedzą o wszystkim.
- Przepraszam bardzo - usłyszałam nagle - Mógłbym złożyć zamówienie?
Zdezorientowałam potrząsnęłam głową otrząsając się z zamyśleń. Podniosłam wzrok i zmarszczyłam brwi nie widząc żadnego rozmówcy. Dopiero po chwili usłyszałam udawane kaszlnięcie i spojrzałam w dół. Moim klientem był maksymalnie ośmioletni chłopiec w okrągłych okularach.
- Słucham? - zapytałam patrząc na niego zaskoczona.
- Chciałbym coś zamówić - powtórzył wypinając dumnie pierś, co wydało mi się strasznie urocze. Wyszłam zza lady i podeszłam do niego, nachylając się aby nasze twarze były na tej samej wysokości.
- Jak masz na imię? - zapytałam uśmiechając się.
- Miles, a ty?
- Jestem Alex - podałam mu rękę, którą uścisnął - Powiedz mi Miles, sam tu przyszedłeś?
- Nie - odwrócił się i pokazał mi jeden z stolików - Z moją dziewczyną.
Przyjrzałam się uważniej wskazanemu miejscu. Faktycznie siedziała tam mała blondyneczka w niebieskiej sukience. Nie dostawała nogami do ziemi, dlatego machała nimi dla zabicia nudy.
- Mhm - uśmiechnęłam się jeszcze szerzej - Czyli to randka.
Chłopiec zmierzył mnie poważnym spojrzeniem, przez co wydał mi się jeszcze słodszy.
- Nie byle jaka. Dzisiaj są jej urodziny, obiecałem jej kolację.
- No to faktycznie grubsza sprawa - przyznałam kiwając głową - To co chciałbyś zamówić?
Chłopiec dokładnie wyjaśnił mi jak jego zdaniem powinno to wszystko wyglądać. Co chce do jedzenia i jak powinien być zbudowany nastrój. W końcu uzgodniliśmy, że dwa hamburgery, dwie kole i świeczki zapachowe powinny załatwić sprawę.
- Prosze pani? - głos Milesa wytrącił mnie z zamyśleń.
- Tak?
Zmarszyłam brwi, bo chłopiec wyglądał na strasznie zmieszanego.
- Bo... bo ja nie mam pieniędzy.
Nie mogłam znieść widoku jego smutnej buźki. Dzieci zawsze mnie rozczulały.
- Nic nie szkodzi, ja zapłacę.
- Naprawdę? - na jego twarzy pojawił się uśmiech.
Kiwnęłam głową.
- Leć do swojej dziewczyny, a ja ci zaraz wszystko przyniosę - uśmiechnęłam się i wstałam, a chłopca już po chwili nie było. Dostrzegłam go juz siedzącego przy stoliku. Z jego spojrzenia wyczytałam nieme dziękuję.
Nagle poczułam coś dziwnego. Odwróciłam się i zobaczyłam, że ci tajemniczy mężczyźni bacznie mi się przyglądali. Przeszedł mnie nie miły dreszcz. Na pewno widzieli, jak rozmawiałam z Milesem. Nie podoba mi się, że śledzą każdy mój ruch, jakby chcieli mi...Ale ze mnie idiotka.
Oni chcą coś zamówić
Kręcąc głową i nie mogąc uwierzyć w własną głupotę podeszłam do ich stolika.
- Chcielibyście, panowie, złożyć już zamówienie? - zapytałam, siląc się na miły uśmiech.
- To było słodkie.
Spojrzałam zaskoczona na bruneta, tego samego, który wczyśniej się do mnie uśmiechał. Siedział rozwalony na krześle z drwiącym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Cieszyłam się, że ma na nosie okulary, bo nie wiem, czy wytrzymałabym jego wzrok.
- Co? - wykrztusiłam wreszcie, chociaż wiedziałam, co ma na myśli.
Chłopak cicho się zaśmiał i kiwnął głową w kierunku stolika Milesa.
- Często bawisz się w matkę Terese?
Zdjął okulary i zmierzył mnie dziwnym spojrzeniem. Miał zielone oczy.
- Spokojnie, wyczerpałam już dzienną dawkę dobroci - wyciągnęłam notes i ołówek z tylnej kieszeni dżinsów - Co podać?
- Poprosimy trzy piwa - tym razem odezwał się starszy mężczyzna - Przepraszam za niego, zazwyczaj jest mniejszym dupkiem.
Mimowolnie się uśmechnęłam.
- Użerałam się z gorszymi dupkami - powiedziałam z uśmiechem, po czym poszłam do baru, cały czas czując na sobie ich wzrok.

Jeszcze dwadzieścia minut i będę wolna.

Spojrzałam na prawie pełny bar i dziękowałam Bogu, że zaraz kończę zmianę.
Nie miałam już kompletnie sił. Jedyne na co miałam ochotę to spanie, nawet na stojąco.
- Ej mała, co robisz wieczorem?
Jeszcze jego mi, kurwa, brakowało.
- A co mała, nie masz co z sobą zrobić?
Brunet znowu się szeroko uśmiechnął ukazując rząd białych zębów.
- Mam masę pomysłów i pomyślałem, że może chciałabyś się przyłączyć.
Z jednej strony miło, że chce mnie gdzieś wyciągnąć, ale z drugiej to tak denerwujący typ,
że nie wiem, czy bym go nie zabiła.
- Nie szukam nowych znajomości - mówię poważnie.
- Trochę za późno, jestem Harry - przedstawił się wystawiając dłoń.
- Alex - zignorowałam jego rękę - Twój kolega cały czas na nas patrzy.
Harry odwrócił głowę i spojrzał na drugiego chłopaka. Muszę przyznać, że w szatynie było coś znajomego.
- Jest ciekawski.
 Zmarszczyłam brwi, słysząc ton Harry'ego. Zypełnie jakbym poruszyła jakiś bardzo delikatny temat, a ja tylko zapytałam o jego kumpla.
Westchnęłam.
Nigdy nie zrozumiem facetów.
Nagle usłyszałam dzwonek zawieszony nad drzwiami informujący o nowym kliencie. Spojrzałam w tamtą stronę i zaskoczona jeszcze raz sprawdziłam godzinę.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Tomem?
- Dzięki mnie wcześniej urwiesz się z pracy i tak się witasz?
Zaśmiałam się cicho i przytuliłam go delikatnie. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam z tym problem, ale pani psycholog kazała mi nawiązywać minimalny kontakt cielesny z mężczyznami i jakoś powoli to idzie.
Kiedy już się od niego odsunęłam i zaczęłam słuchać o jego przeżyciach w tramwaju zauważyłam, że nie ma już obok Harry'ego. Dostrzegłam go przy jego stoliku, jak o czymś gorączkowo dyskutował z kolegą. Naprawdę miałam wrażenie, że skądś znam tego jego kolegę.
- A w dodatku spotkałem myszkę Micki jak latała na czarodziejskim dywanie.
Kiwnęłam głową wciąż wpatrując się w szatyna. Nagle on i Harry wstali i zaczęli iść w naszą stronę. O nie.
- Aly? Czy ty mnie w ogole słuchasz?
Nagle szatyn gwałtownie stanął. Jego pięści mocniej się zacisnęły, a usta uformowały wąską linijkę.
- Oczywiście, że tak - uśmiecham się do Toma, cały czas obserwując tę dwójkę kątem oka.
- Idę do samochodu, nie będę brał udziału w tym gównie - powiedział szatyn i odwrócił się na pięcie.
Wpatrywałam się w niego dłuższą chwilę nie mogąc uwierzyć. Ale nie w to, co powiedział. Chodzi o głos, który bardzo dobrze znałam. Głos, który pomagał mi kiedyś zasnąć.
- Louis?
Szatyn się zatrzymał.


***

Trójeczka już wisi na blogu, mam nadzieję, że na czwóreczkę nie będziecie musieli tyle czekać. 

Pozdrawiam serdecznie!


2 komentarze:

  1. ,,Nadal coś czuję. Na przykład to, że przy najbliższej możliwej okazji dam mu w twarz.'' No i dlaczego mnie to tak śmieszy? :)
    Do następnego Skarbie <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział :D Czekam na nexta i życzę weny :D

    OdpowiedzUsuń